Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 368.jpeg

Ta strona została przepisana.

kała zwykle, bez łkania, bez najlżejszego skrzywienia rysów, kilku grubemi łzami, które powoli stoczyły się po jej policzkach.
— Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina! — powoli wymówiła. — Zbłądziłam. — Pomiędzy tobą a tem, co powinno było być najwyższą twoją miłością, nie zadzierzgnęłam dość silnych węzłów. Mówiłam ci wprawdzie o tej miłości zawsze, wiele... ale słowa, to widać siew nietrwały... Zbłądziłam... ale, dziecko moje...
Tu białe ręce modlitewnym gestem na staniku żałobnej sukni splotła.
— Nie karz ty mnie za mój błąd mimowolny... o, mimowolny! bo myślałam, że czynię jaknajlepiej... Zamykałam cię w kryształowym pałacu i w dalekie światy wysyłałam, bo w myśli mojej miałeś być gwiazdą pierwszej wielkości, nie zaś pospolitą świecą, — wodzem, nie szeregowcem. Widać zbłądziłam, ale ty błąd mój popraw. Pomyśl, głęboko pomyśl nad krótką historyą swego ojca, którą znasz dobrze. Czy nie możesz z tego samego co on źródła czerpać sił, męztwa, moralnej wielkości? Twój ojciec, Zygmuncie, oprócz wielu innych rzeczy niecodziennych, kochał ten sam lud, którym i ty otoczony jesteś, posiadał sztukę życia z nim, podnoszenia go, pocieszania, oświecania...
Nagle umilkła. W zmroku, który zaczynał już pokój napełniać, usłyszała głos drwiący i pogardliwy, który jeden tylko wymówił wyraz:
— Bydło!
O, Bóg niech będzie jej świadkiem, że pomimo wszystkich swoich instynktownych odraz i niedołężności nigdy tak nie myślała, nigdy na wielkie zbiorowisko ludzi, najbliższych jej w święcie ludzi, takiej obelgi, w najgłębszej nawet skrytości myśli swej, nie rzuciła; że, zbliżyć się do tego zbiorowiska, przestawać z niem, pracować nad niem nie umiejąc, sprzyjała mu serdecznie i dla najnędzniejszej nawet istoty ludzkiej miała jeszcze życzliwość i choćby bierne współczucie. O, Bóg tylko jeden widział burzę przerażenia, którą w niej wzniecił ten jeden wyraz, z obojętnie wzgardliwych ust jej syna spadły, bo on tej burzy, która jej głos odebrała, ani kredowej bladości, twarz jej oblewać poczynającej, nie spostrzegł i, stając przed nią, jakby z milczenia jej chciał korzystać, mówić zaczął:
— Bardzo dobrze rozumiem o co kochanej mamie najwięcej idzie. I jakże nie rozumieć? Soki ziemi, chleb cierpienia, Chrystusowe szaty, lud... słowem... jak mówi stryj Benedykt, to... tamto!... Nigdy o tem mówić nie chciałem, ażeby kochanej mamy nie gniewać i nie martwić. Szanuję zresztą wszystkie uczucia i przekonania, szczególniej tak bezinteresowne, o! tak nadzwyczajnie bezinteresowne! Ale teraz spostrzegam, że zachodzi konieczność szczerego rozmówienia się o tym przedmiocie. Otóż przykro mi to będzie, j’en suis désolé, ale ja tych uczuć i przekonań nie podzielam. Tylko szaleńcy i krańcowi idealiści bronią do ostatka spraw absolutnie przegranych. Ja także jestem idealistą, ale trzeźwo na rzeczy patrzeć umiem i żadnych pod tym względem illuzyi sobie nie