Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 371.jpeg

Ta strona została przepisana.

Ale śmierć nie byłaby okrutną, gdyby przybywała ku tym, którzy już żyć nie pragną. Silne jej ciało zwycięzko opierało się targającej niem rozpacznej burzy.
Przed oknem, zasłonionem czerwonością nieba, długo twarzą przy ziemi leżała, aż gdy podniosła ją i spojrzała w górę, wyraz niemego, osłupiałego zachwycenia napełnił jej oczy. Po raz drugi doświadczyła wizyi, której pragnęła i wzywała zawsze: ujrzała Andrzeja. Kształty jego zaledwie rozróżniać mogła, bo owijały je złotawe pary; ale wypukłe rysy, w ciemnej gęstwinie włosów, z krwawiącą się plamą na czole, bladością swoją odbijały na tle krwawego obłoku. W te rysy wpatrzyła się ze stokroć większą jeszcze miłością niż w owym dniu dalekim, gdy ukochany zdejmował z jej skroni welon oblubienicy. Cisza głęboka, taka, jaka na ziemi bywa tylko przed wejściem jutrzenki, dokoła niej zaległa. Najlżejszy szmer ucha jej nie dolatywał: nie czuła też twardości ziemi, na której klęczała, ani przestrzeni rozdzielającej ją z zawieszonem pod niebem zjawiskiem.
— Czy mi przebaczasz? — szeptała drżącemi usty.
On, złotawą gloryą owinięty, leżał na krwawym obłoku, cichy, smutny, w daleki rąbek błękitu zapatrzony. Zdało się jej tylko, że z mglistych obsłon wydobyte, przejrzyste jej ramię, na mgnienie oka wyciągnęło się nad jej głową.
— Bez ojca wzrósł — szeptała, — bez ojca... bez ciebie!
Lecz na krwawym obłoku żeglująca kropla fioletu zbliżała się, rosła, wydłużała, i powoli, rys po rysie, zasłaniała oblicze blade, ciche i, niby w promień ideału lub w wieczną, chociaż daleką, nadzieję aż do końca, zapatrzone w wązki, daleki rąbek błękitu.