Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 375.jpeg

Ta strona została przepisana.

dnak przy powitalnych okrzykach, przy wzajemnem przywoływaniu się znajomych, wiele jeszcze innych nazwisk rozlegało się w powietrzu i, nad trawami lecąc, sięgało spokojnej, przezroczej wody Niemna, za którą je echa powtarzały i niosły aż w głębiny boru.
Starzy i młodzi przybyli tam licznie Zaniewscy ze spokojnych i w dobrej glebie siedzących Zaniewicz i z zaniemeńskich Obuchowców, Obuchowicze, złą sławę mający, bo, choć dostatnie i pracowite chłopcy, chętniej od innych awantur szukali, do bójek skłonni, a do maczania języków w czarkach niewstrętliwi. Zza Niemna także przyjechali Osipowicze z Tołoczek, po włosach jak krucze pióra czarnych, i twarzach, jak u posągów kształtnych, rozpoznawać się dający, i Łozowiccy z Soroczyc, hardo w górę podnoszący wąsa, mali a zwinni, z rodzinnej zgody znani, bo, po czterech i pięciu w jednych chatach siedząc, zwadami nie obrażali Boga i nie gorszyli ludzi. Staniewscy ze Staniewicz jaśnieli w tłumie wysokiemi czołami, których wczesne łysiny przypominały podgalane głowy pradziadów; a byli tu także z piaszczystych Glindycz ubodzy Glindowie, i z najbliższych Samostrzelnik stateczni Strzałkowscy. Ze Starzyn swat Starzyński przywiózł trzech swoich synów i dwie tylko córki, lecz wzrostem i pełnią krwi pensowej za cztery stanąć mogące, a z Siemaszek przybyli, jak trzy lwy, trzej Domunci, tutejszej Jadwigi stryjeczni, szerokością bar i obfitością czupryn tak przenoszący wszystkich, jak od wszystkich obecnych niewiast mniejszemi i szczuplejszemi były, przybyłe z dwoma braćmi, dwie Siemaszczanki, delikatne, bladawe, nieśmiałe dziewczynki, w zatrwożeniu swem ciągle trzymające się razem i po przezroczystej zieloności gaju przesuwające swe perkalowe sukienki w błękitne i białe paski. Był tam jeszcze, z dorosłemi dziećmi, stary Koroza, dawno już z zagrodowca na właściciela osobnego folwarczku wyszły; i z wyszukanem imieniem Albin Jaśmont, ekonom z Osowiec, który z rotowym śmiechem o młodym swoim panu dziwne dziwy rozpowiadał; i Józef Giecołd, mały dzierżawca, z zapadłemi policzkami i zbiedzoną miną, którego małżonka, w sterczącym kwiatami kapeluszu i z długim ogonem u wełnianej sukni, z bryczki wysiadając, wysoko ukazała grubą nicianą pończochę, a wnet potem zapaliła papierosa, i tak już z tym zapalonym papierosem, oczy mrużąc i na nikogo nie patrząc, jako wyższość swą w pełni uczuwająca, przez ogród do domu dążyła.
Rzeczą zresztą widoczną było, że wszyscy tu zgromadzeni dbali wielce o to, aby odzienie ich było weselu przystojne, ale że pod tym względem nie krępowała ich żadna wcale moda, ani żaden despotyczny zwyczaj. Na sukniach dziewcząt ukazywały się gdzieniegdzie szczupłe draperye, niejaką pretensyą do elegancyi roszczące, ale powszechnie były to bardzo skromne spódniczki i staniki, kolorowemi paskami objęte, jesienne kwiaty w gładkich warkoczach, gdzieniegdzie złoto udający pierścionek na palcu, a u szyi szpilka z błyszczącem szkiełkiem, u wędrownego przekupnia nabyta.
Mężczyźni prawie różnobarwniejszy przedstawiali widok, niżeli kobiety. Czarne tużurki mieszały się tutaj z surdutami z białego płótna; obok szarych kurt samodziałowych jaśniały ubrania z ka-