Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 377.jpeg

Ta strona została przepisana.

tylach, z szerokiemi kołnierzami u szyi i rękami pomarańczową prawie barwą odbijającemi od śnieżnych wygarnirowań rękawów, składały one przed znajomymi układne dygi, wzajem sobie pierwszeństwa na ścieżkach i we drzwiach ustępowały, na górną lub skromną sadziły się mowę.
W całem tem zebraniu, na parę godzin przed południem, uczuć się dało niecierpliwe i trochę niespokojne oczekiwanie. Państwo młodzi i asysta weselna, jako to: dwaj swatowie, dwie swanie i sześć par drużbów, nie ukazywali się wcale przybyłym gościom, z których bardzo nieliczni tylko wchodzili do domu, a prawie wszyscy przechadzali się po ogrodzie i drodze, albo siadali na długich ławach, tu i owdzie ustawionych, na stosie desek pod stodołą, na kamieniach, na nizkich płotkach. Wiedziano dobrze, że panna młoda już jest do ślubu ubrana i że pora już była wielka wyruszać w drogę do kościoła, lecz brakło jeszcze jednej z najważniejszych osób asysty, mianowicie: pierwszego drużbanta. We wszystkich siedzących, stojących i przechadzających się gromadkach o tym tylko opóźniającym się, a tak ważnym, gościu była mowa.
Nie dziw, że opóźniał się!... taki człowiek! Bogaty, przystojny i z tęgą głową, musiał przecież fanaberyą jakąś okazać i nie dopuścić, aby go za pierwszego lepszego uważano. Mężczyźni mówili o tem, że Kaźmierz Jaśmont najmniejszym urodzajem ze sto kóp żyta i ze trzydzieści pszenicy na polach swoich użyna, bydła może ze dwadzieścia sztuk posiada i piękne konie hoduje, a potem z zyskiem sprzedaje. Więc też dom sobie niedawno zbudował i głośno przed wszystkimi oświadcza, że ożenić się zamyślił, bo mu już k walerstwo przykrzeć się zaczęło. Lat ma ze trzydzieści dwa; posażnej sobie upatruje. A. jakże! On-by może na to wesele i nie przyjechał wcale, gdyby nie to, że chce mu się Domuntównie z blizkości w oczy popatrzeć. „Aktorka!“ Jedno do drugiego, piękną fortunę we dwoje ufundują. Tylko, że u tego tańca dwa końce. Podobno Domuntówna z kim innym już tak jak prawie jest zaręczona... Pogłosy o tem chodzą, ale może nieprawdziwe.
Podstarzałe zaś kobiety opowiadały sobie wzajem jaki to bogacz ten Kaźmirz Jaśmont. Pracować — pracuje, bo nikomu ptaki same do garści nie lecą, z pługiem i kosą chodzi; ale dwóch parobków trzyma, złotny zegarek ma, a którejś niedzieli Michał Zaniewski, za interesem do niego zrana przyszedłszy, w szlafroku go nawet zastał. W szlafroku sobie siedział, fajkę palił i herbatę pił, jak najpierwszy arystokrat. Ot jak! Czemu to inszym takie szczęście nigdy nie zaświeci? Ale widać już, że Pan Bóg tak chce, żeby jednym były gody, a drugim głody; jednym mąka, a drugim miękina (plewy)!
Dziewczęta, w ścisłą gromadkę zbite, oczy sobie wyślepiały — na drogę patrząc, a zajmującego kawalera wypatrując. Jedna utrzymywała, że pan Kaźmirz pewno od Jadwiśki dostanie dudkę na kościele, bo ona dawno już sobie Jana Bohatyrowicza obrała, i żeby tam niewiadomo co, musi za niego wyjść; druga twierdziła, że pan Jaśmont Janka od Jadwiśki odsądzi, bo daleko... gdzie! może cztery