Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 381.jpeg

Ta strona została przepisana.

w kościele świętym złączy się para, a przez mężczyznę i kobietę wzajemnie sobie będzie dana wiara. Oto już grzmi muzyka!...
Tu istotnie dwoje skrzypiec i basetla zagrzmiały czemś, trochę do hucznego marsza, a trochę do zawiesistego mazura podobnem. Tę huczną muzykę głosem przenosząc i tacę mirtem napełnioną w obie ręce ujmując, pierwszy drużbant kończył:
— Czas do kościoła po siódmy Sakrament Święty jechać, a wprzódy do kolan rodzicielskich po ojcowskie i macierzyńskie błogosławieństwo upaść. Proszę tedy, panno drużko, niezmarszczonem czołem, wesołem okiem i łaskawą ręką te mirty przyjąć i drużbującym na znak dnia weselnego rozdać!...
Z nizkim ukłonem tacę z mirtem Justynie podawał; ona w zamian położyła na niej cienką, białą chustkę, z pięknie wyhaftowałem! jego cyframi. Cała twarz, wielka, różowa, piegowata, z szerokiem czołem i zawiesistym wąsem, spłonęła mu zadowoleniem i dumą.
— Gdybym złotny i brylantowy dar otrzymał, tak ukontentowanym-bym nie był, jak jestem z tej pamiątki, rączkami pani przygotowanej, — wymówił z nizkim ukłonem.
Lecz w tejże chwili uczuł się pochwyconym w czyjeś ramiona. Był to Witold, drugi po nim drużbant, który nagle i ogniście w oba policzki go pocałował.
— Przepraszam — mówił, — może pan będzie się gniewał, że, przy takiej małej znajomości, tak poufale... ale ślicznie pan tę oracyą wypowiedziałeś.... czy pan ją sam ułożyłeś, czy też?...
— Częściowo! częściowo!... — odpowiedział, ściskając ręce nowego przyjaciela w szerokich dłoniach, tak mocno, że aż biała rękawiczka z chrzęstem pękła.
Wtem muzyka nagle umilkła, i po świetlicy rozchodzić się zaczął do niepoznania zmieniony głos Fabiana. Elżusia jak długa do nóg mu była runęła, a pan młody ze stukiem na kolana upadł, głowy zaś pochylić nie mogąc, pozór klęczącego kołka zachowywał. Fabian chociaż go zwyczaj do wypowiadania oracyi koniecznie nie zobowiązywał, przez wzruszenie zmienionym, czy też umyślnie przybranym, bardzo cienkim głosem przemawiał:
— Dziady i przeddziady nasze na tem samem miejscu gody małżeńskie wyprawowali, gdzie i ja twoje, moja córko, dnia dzisiejszego wyprawuję, Masz wiedzieć, że nie powinnaś być swarna, marnotrawna, języczna, albo ręce za pas zakładać, albo, broń Boże, bałamutniom i pustotom życie swoje poświęcać, ale przyjacielowi swojemu dozgonnemu we wszystkiem pomocną, zgodną i uległą być.
W tem miejscu przemowy Elżusia, pomimo że twarz przy samej ziemi prawie trzymała i chustką wycierała oczy, połę surduta narzeczonego mocno pociągnęła i szepnęła:
— Proszę schylić się! Czy to pięknie przy błogosławieństwie ojcowskiem z nosem do góry sterczeć?