Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 382.jpeg

Ta strona została przepisana.

Jak na komendę, Franuś nagle i energicznie zgniótł brodą obręcz krawata i czoło ku ziemi pochylił. Fabian właśnie ku niemu mowę zwracał:
— A tobie, mój zięciu, ojcowskiem słowem i sercem zapowiadam, abyś towarzyszkę, którą ci daję, szanował i we wszystkiem jej był pomocny, zgodny, nieofukliwy, nie grubijanin ale...
Tu, pomimo załzawionych oczu, szorstka kępa wąsów poruszyła się mu jakby do uśmiechu.
— Ale tak samo i lejców zbytnio żonce nie popuszczaj! A to pamiętaj sobie, że zły gospodarz najpiękniejsze dziedzictwo niedozorem zmarnuje, a dbający i umiejętny z lada czego uczyni co dobrego. To wam, moje dzieci, ostatniem ojcowskiem słowem i z gruntu serca powiedziawszy, Boga Wszechmogącego o błogosławieństwo i zesłanie na was... wszystkich... łask... i... po... pomyślności...
Teraz już rozpłakał się tak, że końca słów jego nikt dosłyszeć nie mógł. Z kolei błogosławiący młodą parę rodzice pana młodego również płakali i swania Starzyńska rozpłakała się, a swania Giecołdowa, gardząc tkliwością tłumów, powiekami prędko mrugała, aby z pod nich łzy niewypuścić. Panna młoda, a za nią i pan młody, prawie już ryczeć zaczęli. Wtem za oknem, w mozaice mnóztwa z zewnątrz napełniających je twarzy, ukazała się zżółkła, chuda twarz, z ogromnemi ciemnemi okularami. Bohatyrowicz Apostoł, ramiona wznosząc, zawołał:
— Przeobiecane jest królestwo niebieskie człowiekowi, który synowi swemu albo córce swojej małżeńskie gody wyprawił!
Słowa te były kroplą przepełniającą czarę wzruszenia obecnych, których ogromna większość wybuchnęła płaczem, a przytem i całować się pomiędzy sobą zaczęła. Płacząc, obejmowali się i całowali rodzice panny młodej i rodzice pana młodego, swatowie, i swanie, drużki i drużbantowie; a w świetlicy, za oknami, za drzwiami przez kilka minut nic więcej słychać nie było, tylko szlochania, całusy, a wśród szlochań i całusów zaczynane, urywane, niedokończone powinszowania, podziękowania, błogosławieństwa i życzenia. Drużki, płacząc i śmiejąc się, całując i winszując, kręciły się wśród obecnych i wszystkim wiązki mirtu do ubrania przypinały.
Pierwszy Kaźmirz Jaśmont w tem powszechnem zamieszaniu i wezbraniu uczuć porządek czynić zaczął. Kilka razy po wzburzonem mrowisku okiem, wiodąc, szerokiemi barami niecierpliwie poruszył, kilka razy palcami pstryknął, usta otworzył i zamknął, aż nakoniec, czupryną jak grzywą wstrząsnąwszy, wyprostował się jak struna i doniosłym głosem krzyknął:
— Jazda!
A potem, niby wieloryb wody, piersią i bokami tłum prąc, a głosem powolne jego brzęczenie przenosząc, wołał ciągle:
— Jazda, państwo! jaz-da! jaz-da! jaz-da!
Przeszło połowa obecnych rzuciła się ku zaprzężonym bryczkom i osiodłanym koniom; ale pierwszy drużbant przed tą ściśliwą