Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 386.jpeg

Ta strona została przepisana.

obsiadywać zaczęły podstarzałe kobiety. Środkiem przechadzały się, pod ręce się trzymając, drobne i nieśmiałe Siemaszczanki, na których, pomimo delikatności kształtów i rysów, znać było ubóstwo i pracę. Zresztą wszyscy jeszcze na otwartem powietrzu stali, gdy z pola na drogę skręciły i ku zgromadzeniu dążyć zaczęły dwie postaci: konia i kobiety. Koń był duży, utrzymany dobrze, ale mocno na jednę nogę kulejący; kobieta do szybszego chodu napędzała go wielką gałęzią.
— Jezu! — ozwały się kobiece głosy w gromadce u wrót gumna stojącej, — toż to Jadwiśka! Czy ona rozumu pozbyła się, aby w dzień weselny tak pokazywać się ludziom?
Wysoka, pleczysta, bosa, w krótkiej samodziałowej spódnicy i różowym kaftanie, jeszcze na żniwa sprawionym, z rozczochraną kosą na plecach, Domuntówna kulawego konia gałęzią popędzała i mijała świątecznie ustrojone gromadki, o nic nie dbając. Na kilka pozdrowień i zapytań, przesłanych jej z za płotu i od otwartych wrót gumna, basowym głosem, iść nie przestając, odpowiedziała, że parobek wczoraj najlepszego jej konia skaleczył: więc go dziś sama do konowała zaprowadziła, a teraz ztamtąd wraca. Parobkowi bydlęcia powierzyć nie chciała, bo je gorzej jeszcze-by zmarnował.
— Nu! nu! — wołała, gąłęzią zlekka po bokach konia uderzając.
Jednej z gromadek rzuciła pytanie:
— Czy moje bracia z Siemaszek przyjechali?
Pierwszemu drużbantowi ledwie oczy z głowy nie wyskakiwały, tak patrzył w nią. Widział ją już raz przedtem, ale dziś podobała mu się więcej jeszcze niż wtedy. Obu ramionami uderzył się po bokach, palcami zapstrykał.
— Szyk panna! widać zaraz, że gospodynia zawołana i cenę dobrego zwierzęcia zna! Ot, gdybym ja tego konia z blizkości mógł obejrzeć, zaraz-bym mu co poradził, od wszelkiego konowała lepiej!
Widać było, że aż trząsł się i do panny, i do konia, że bose nogi, rozczochrana kosa i samodziałowa spódnica panny wcale jej w oczach jego ujmy nie czyniły, szacunek, owszem, i szczęśliwą ufność w przymioty jej budząc. Z blizkości jednak ani na nią, ani na jej skaleczonego konia popatrzeć nie mógł, bo z drogi na ścieżkę do jej zagrody wiodącą skręciła. Ktoś zdala ku niej zawołał, pytając: czy na tańce przyjdzie? Odkrzyknęła, że może komu tańce w głowie, ale jej bynajmniej, bo chorego konia dopatrzyć trzeba i przy dziaduniu siedzieć. Z podniesioną głową i wytężonym słuchem Jaśmont odpowiedzi jej wysłuchał, potem, jednę rękę kładąc na ramieniu jednego Domunta, a drugą na drugiego, coś do nich poszeptał, a oni zaraz biegiem puścili się za stryjeczną, i zdala widać było, jak przyjacielsko z dziewczyną za ręce się ściskali, coś jej prawili, o coś prosili, a ona opierała się, przecząco głową trzęsła, nakoniec, znowu ścisnąwszy się z braćmi za ręce, kulawego konia dalej popędziła. Domuntowie zaś, z odkrytemi czu-