Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 389.jpeg

Ta strona została przepisana.

Koncept ten wywołał ogólną wesołość i poufałość. O! ona wiedziała, jak z tymi ludźmi mówić i mówić tak lubiła. Siedziała między nimi, o sprawach tyczących się wesela i gospodarstwa rozmawiała, jakby odmłodzona, choć przygarbiona, wesoła jak nigdy, choć trochę zmieszana, wilgotnym wzrokiem po otaczających ją postaciach i twarzach wodząc...
Naprzeciw niej Witold, posiadający tu znajomości bez liku, Marynię Kirlankę zaznajamiał z Siemaszczankami, które, trzymając się pod ręce, nową znajomość z widoczną radością zawiązywały. Młodziutka panienka, w tym samym stroju, w jakim była na wielkim obiedzie w Korczynie, wyglądała zawsze na przedziwnie świeżą różę polną i, uszczęśliwiona spoczywającym na niej wzrokiem przyjaciela, obecnością jego ośmielona, serdecznie obie ręce do nowych towarzyszek wyciągała.
Tymczasem, na słupach wznoszących się nad tokiem, Julek świece w latarniach zapalił. Przy tem świetle ukazały się w cieniu torpy pełne zboża i wązkie pomiędzy niemi uliczki, dokoła zaś gumna wrzało. Słońce za bór już zapadło. W szarej godzinie, za rzadkiemi ogrodami, Niemen tu i owdzie srebrnie połyskiwał. Po ogrodach, trawach, gajach toczyły się męzkie i kobiece głosy, pojedynczo, chórem, wstydliwie, to niecierpliwie wołające:
— Panie Jaśmont! Jaśmont! panie Kaźmirzu! Kaziu! Panie. Jaśmont! Jaś-mont! Jaś-mont!
Nic już innego prócz tego nazwiska przez kilka minut słychać nie było. Najruchliwsza swania w rozpaczy drogą biegła.
— Bo to — wołała — niewiadomo, czy na pogrzeb, czy na wesele ludzie przyjechali. Owszem, kiedy na Jadwiśkę czeka, to, niech sobie do niej idzie, ale wprzód, jak drużbantowi przynależy, tańce niech rozpocznie... Panie Jaśmont! Gdzież on przepadł? Panie Jaś-mont! Jaśmont! Jaśmont!
Nie przepadł, tylko, aż dotąd przechadzając się po drodze ze stryjecznymi Jadwigi, rozmawiał, i z rozmowy tej widać zadowolonym się uczuł, bo, zewsząd wykrzykiwane nazwisko swe usłyszawszy, papierosa na ziemię rzucił, nogą go zadeptał, i ze swanią, u rękawa jego uczepioną, w wesołych podskokach do gumna wpadł. Tu, bystro wśród obecnych rozejrzawszy się, przed pierwszą drużką — jak to obowiązkiem jego było — stanął i do tańca ją zaprosił, a gdy ona, na znak przyzwolenia, lekko mu się odkłoniła, ku muzykantom rękę wyciągnął i huknął:
— Zaniewscy! Rznijcie!
Muzyka skoczną polkę zagrała; tańce, od godziny już niecierpliwie oczekiwane, rozpoczęto. Na toku wirowało par ze dwadzieścia, to jednocześnie, to, gdy ścisk zbyt wielkim się stawał, po kilka i kilkanaście. Witold, w roli drugiego drużbanta, naprzód pannę młodą do tańca zaprosił; Elżusia zaś z ukontentowaniem z ławki poskoczyła i, rękę na ramieniu mu składając, głośno go upominała:
— Bardzo słusznie! tylko niech pan długo tańczy i dobrzeć trzęsie, bo ja inaczej nie lubię!