Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 394.jpeg

Ta strona została przepisana.

Witold go u ściany na stołku sadzał i, sam przy nim siadając, chciwie o stare historye prosił. Z drugiej strony, szczupłą postać staruszka, klęcząc w trawach, obejmowała Marynia Kirlanka, a kilku stojących obok młodych ludzi rozważało: co też tak ciekawego być może w gadaniu człowieka, który, jeżeli nie cały rozum, to przynajmniej dobrą jego połowę postradał...
— Żeby tylko ktokolwiek Pacenki nie wspomniał, bo zaraz sfiksuje... — zcicha mówili.
A w gumnie ukazanie się Jadwigi wywołało różne wrażenia. Niektóre z kobiet usta pootwierały, dziwiąc się jej strojowi. Aż w oczach miga, tak się bogato wystroiła. Wiadomo, aktorka. Wśród męzkiej młodzieży powstały chychoty.
— Żeby Julkowego Sargasa z tyłu jej, na tej poduszce położyć, toby się zmieścił!
— Złotnych liści we włosy nakładła, i myśli, że pięknie! A to czysta trumna, galonami przyozdobiona!
Ale dziewczęta wcale inaczej o stroju aktorki myślały. Najwięcej je uderzał i zachwycał wachlarz. Małe Siemaszczanki, trzymając się pod ręce, dokoła wspaniałej panny krążyły, przeciągłe okrzyki wydając.
— Jezu! otoż śliczne róże na tym wachlarzu! A te złotne liście zupełnie takie, jak w Łunnie u Matki Boskiej na ołtarzu...
Jadwigę te oględziny i dziwowania się niecierpliwiły. Wcale nie dla tych sroczek mordowała się nad strojem przez dwie godziny, a ten, dla kogo to czyniła, stał tam ciągle przy tej... w jarzębinach... Rozgniewanym wzrokiem na sukienki w błękitne i białe paski rzuciła.
— Dziwowało ciało, czego nie widziało! — sarknęła. — Proszę mi pozwolić przejść, bo z braćmi przywitać się muszę...
Razem z braćmi, którzy ją otoczyli, stanął przy niej Kaźmirz Jaśmont, a że już raz gdzieś u znajomych widzieli się i rozmawiali z sobą, tedy śmiele przemawiać do niej zaczął.
Od braci już słyszała Jadwiga i z czułych wejrzeń, które rzucał na nią, miarkować zaczęła, o czem myślał Jaśmont. Więc, szybko wzrokiem ku Janowi rzuciwszy, rozweseliła się nagle i dla Kaźmirza uprzejmą się stała. Kiedy tak, to tak! Niechże widzi, że i ją Bóg i ludzie jeszcze nie opuścili! Bardzo układnie i dobranemi wyrazami mówić zaczęła, że smętnie jest, iż lato kończy się, a zaczyna się zima, bo choć letnią porą roboty dużo, ale też i przyjemności więcej, a zimową pora nadmiar ją smętek jakiś opada... Na co Jaśmont poważnie odpowiedział, jako wszystkie czasy mają swój czas, a w dekretach boskich tak zapisano, aby była pora urodzenia i pora umarcia, pora cieszenia się i pora smęcenia. Potem znagła jej zapytał: czy da wiarę, że ona jemu aż trzy razy śniła się w tym tygodniu? Jadwiga o tem wątpiła, bo gdyby z panem Jaśmontem dobrze znajomą była, to co innego, ale trudno kogoś śnić, tak mało znając. Jaśmont wtedy cicho szepnął: