Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 398.jpeg

Ta strona została przepisana.

dzają. Czy ja zwierz jestem, albo barbarzyniec, abym pracą nad siły kochanej kobiety zdrowie nadwerężał? Toż i u brata rączek na krzyż nie składasz, a w mężowskim domu, więcej pracować ci nie przyjdzie: na to przysięgam! Służącą wezmę, sam sobie ręce mozołami okryję, a Antolka przy mnie zbytecznych męczarni nie dozna... Czy Antolka temu wierzy i moję stronę trzyma? czy też mam, nieszczęśliwy, długo jeszcze sierotą żyć na tym świecie?
Szept kobiecy odpowiedział:
— Pan Michał wie, że ja od stryja i brata zależę. Om mnie wyhodowali, nijakiej krzywdy nigdy nie czynili: przeciwnie, zawsze od nich dobroci i przyjaźni doświadczałam... Co oni zechcą, tego i ja zechcę; jak każą, tak ja postąpię...
— Dobrze! owszem! już Antolki nie namawiam, aby przeciwko stryjowi i bratu sępem stawała... Ale już chciałbym raz się dowiedzieć, już raz chciałbym tę pewność mieć, że Antolka sama jest za mną...
I jeszcze ciszej pytał:
— Czy Antolka czuje kiedy, że miłość w serduszku mruczy i spać, jak potrzeba, nie daje, mój obraz przed oczyma stawiąc?
Niewiadomo jaka była odpowiedź, ale zapewne pomyślna, bo szept męzki śmielszym stał się i nalegającym.
— Gołąbek nawet samiczkę w dzióbek bodzie, kochanie jej chcąc pokazać! Czyż mnie tyle nawet nie wolno, co gołębiowi? Jak cudzemu mnie przy Antolce siedzieć wonno, ale głodno!
Pod świrnem zaś świeciła biała suknia, a obok niej wysmukły młodzieniec zcicha przemawiał:
— Tak, moja droga Maryniu, wyjadę ztąd pełen szczęścia, że cię znalazłem taką, o jakiej marzyłem: prostą, skromną, pracującą, zdolną zrozumieć i ukochać zadania, które kobieta oświecona i szlachetna dziś pełnić powinna...
— Kiedyż ja, Widziu, tak mało oświeconą jestem, tak mało jeszcze, wiem i umiem...
— Prawda, że wiele jeszcze uczyć się musisz, ale nietylko z książek... od życia i od ludzi także, i najwięcej... Ludzi kochaj, ludzi badaj, z ludźmi żyj...
— A jak odjedziesz, czy napiszesz kiedy do mnie? Czy kiedy przyślesz mi jaką książkę?
— Będę pisał, będę ci książki przysyłał, i ani przez jeden dzień nie zapomnę o tobie, moja ty najmilsza i najlepsza! A gdy już na zawsze wrócę i w Korczynie zamieszkam, wtedy już nigdy rozstawać się nie będziemy, ale zawsze razem, dla naszych drogich idei walczyć i pracować. Czy dobrze, Maryniu? Czy chcesz tego? Dobrze?
U białej sukni dwie splecione ręce gestem zachwycenia wzniosły się w górę.
— O, Widziu, Widziu! ty mi niebo na ziemi ukazujesz, i czuję sama, wiem, że na nie zapracować, zasłużyć powinnam!
U brzegu śliwowego gaju stała Jadwiga Domuntówna w gronie kilku dziewcząt i chłopców, którzy w koło niej żartobliwą roz-