Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 402.jpeg

Ta strona została przepisana.

mi także uspakajać zaczęli, bo postępek Jana podobał się im bardzo i humor poprawił. Ucichli tedy i z pierwszym drużbantem poszli drogą ku zagrodzie Jadwigi wiodącą, u której końca połyskiwała zdala biała kapota jej dziadunia.
Zaraz bowiem po dokonaniu postępku z kamieniem Jadwiga, cała trzęsąca się jak w febrze, poszła dziadunia szukać i znalazła go z drugiej strony gumna, na stołku siedzącego, otoczonego kilku starszymi ludźmi z okolicy.
Właśnie tym starszym ludziom, pomiędzy którymi znajdował się ekonom z Osowiec, Jaśmont, i dzierżawca Giecołd, historyą z dwunastego roku o zmarłym u rodzicielskiego płotu oficerze Franusiu opowiadał, gdy wnuczka do niego przypadła i na rękach prawie ze stołka go podniosła.
— Chodźmy do chaty, dziaduniu, chodźmy do chaty! — mówiła. — Dość już my tu pobyli i nabawili się... czas nam we dwoje sobie ostać...
Objęła go ramieniem, tuliła do siebie i, sama do niego się przytulając, w zeschłą rękę go całowała, a drugą ku swojej zagrodzie wiodła.
— Chodźmy, dziaduńku, chodźmy do własnej chaty! Rozbiorę dziaduńka, do łóżeczka położę... do spania zakołyszę... mój mileńki, jedynieńki, stareńki dziaduńku!
Im więcej się od Fabianowej zagrody oddalała, tem więcej nad drepczącym w objęciu jej starcem kwiliła, a łzy jak paciorki z oczu jej na jego kapotę i głowę padały.
W zielonej zaś uliczce jedni tylko Obuchowicze z niezadowoleniem jeszcze pomrukiwali, żałując pięknej sposobności powojowania. Jeden z nich nawet, przed jednym z Siemaszków się zwierzał, że przeszłej nocy śniło mu się, jakoby gruszki z drzewa rwał, z czego też pewność czerpał, że na tem weselu guzy będą... tymczasem, widać, że już na niczem wszystko zejdzie. W zamian, zgodę lubiący, jakkolwiek hardowąsi, Łozowieccy, a także stateczni Strzałkowscy, sobie i innym pokojowego zakończenia sprawy bardzo winszowali, utrzymując, że chamy tylko byle o co za łby się ciągają, w dobrej zaś kompanii hałasy takie, a broń Boże, bitwy, wcale są nieprzystojne.
Zresztą, zaszła okoliczność, która od świeżego zdarzenia uwagę powszechną zupełnie już odwróciła. Z podwórka na uliczkę wybiegł w wielkim pędzie Julek, mając za sobą skaczącego i radośnie skomlącego Sargasa, i na cały głos zawołał:
— Na Niemen! Na Niemen! Wszystkich państwa proszę na Niemen, bo już czajki i czółna przygotowałem... po całej okolicy zebrałem i na brzegu postawiłem... Na Niemen proszę! na Niemen!
Nigdy prawie nie widywano go takim pędem biegającego i wykrzykującego z takim zapałem, że mu się aż ruda czupryna jak wszystkie strony rozwiewała i oczy iskrzyły się w zmroku, na u kota. Ale bo też zapraszał teraz wszystkich do swego właściwego domu i wzywał do zabawy, wśród której, jak inni w tańcach i śpiewaniu, celować mógł, przewodzić, dyrygować. Razem