Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 404.jpeg

Ta strona została przepisana.

przyciszoną rozmową zajętych, że na przebiegającą w pobliżu parę ze swej strony także uwagi nie zwrócili.
Byli to Anzelm i Marta.
Jakim sposobem i gdzie spotkali się w tłumie poraź drugi? — powiedzieć-by to mogły chyba stare wspomnienia, które ich ku sobie pociągnęły. Ale tłum prędko opuścili i oddawna już oboje znajdowali się w Anzelmowej zagrodzie, której dom, drzewa, ule, Marta ciekawie i długo oglądała, jedne chwaląc, drugie krytykując, a niekiedy także dawnemu przyjacielowi z doświadczenia zaczerpniętych rad udzielając. Odkąd ściemniało, siedzieli pod lipami na trawie, wspólnie z żółtym Kucykiem, który leżał u nóg pana rozciągnięty, i zdawało się im, że wszystko już sobie powiedzieli, co do powiedzenia mieć mogli. Więc zamilkli, oboje w postawach jednostajnych, policzki na dłoniach opierając. Po kilku minutach przecież na bladych wargach Anzelma, pod siwiejącym wąsem, uśmiech drżeć zaczął. Z tym uśmiechem, powolnym sposobem swoim mówił:
— Czy panna Marta pamięta jak, pierwszy raz na zaproszenie panów Korczyńskich do Korczyna przyszedłszy i na panią spojrzawszy, gawronem z otwartą gębą stanąłem, aż wszyscy śmiać się ze mnie zaczęli?
Ona zcicha zachychotała:
— Czemużbym pamiętać tego nie miała? Ale dlaczego wtedy pan Anzezlm tak skołowaciał?
— Slicznością figury i ognistością oczu pani zdziwiony i oślepiony zostałem...
— Tak, tak to niegdyś było! — głową z wysokim grzebieniem trzęsąc, szepnęła stara panna.
— Tak, tak to było! — potwierdził Anzelm.
Potem ona przemówiła pierwsza:
— A pamięta pan Anzelm ile to gości zbierało się wtenczas w Korczynie? jakie to oni plany układali, jakie sprzeczki zawodzili, jakie nadzieje mieli?
— Jak nieboszczyk pan Andrzej wszystkim przewodził, a nasz Jerzy z narażeniem się, nie jeden raz, poradą i pomocą jemu służył?
— A tak, tak to było! Wieczny smutek! — szepnęła.
— Wieczne odpoczywanie racz im dać, sprawiedliwy Boże! — baranią czapkę nad głowę podnosząc, wtórował Anzelm.
W parę minut ona przemówiła znowu:
— A pan Anzelm pamięta, że to ja panu karmazynową czapeczkę uszyłam i otoczyłam ją siwym barankiem?
— A pani pamięta czyja to rączka mnie, na pagórku piaszczystym, poświęcony medalik na szyi zawiesiła?
— Tak, tak to niegdyś było... — powtórzyła.
— Tak, tak to wszystko przeciwne wiatry daleko od nas odniosły...
Wtem umilkli, wyprostowali się, zaczęli patrzeć i słuchać. Przed dwojgiem tych steranych ludzi, którzy jedyną złotą chwilę