Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 409.jpeg

Ta strona została przepisana.

— My tu pana na pośrzednika i orędownika naszego zaprosili!
— Na sędzię!
— Na jednacza!
— Przez panów do króla, przez świętych do Boga, a przez syna do ojca... — zaczął Fabian.
— Abyś pan nas osądził i na śmierć albo życie zadekretował — przerwał mu ktoś inny.
— W jednem gnieździe nie jednaki ptak się lęgnie; a choć ojciec pański pokazuje się krzywdzicielem i gardzicielem naszym, pan nam pokazałeś się przyjacielem i bratem...
— Z dobrym targ dobry! — huknął ktoś z pod ściany.
— To prawda! a jakże! Przed dobrym i upokorzyć się nie wstyd! — prawił Walenty Bohatyrowicz.
A Apostoł, żałośliwem głosem inne głosy przenosząc, nabożnie wołał:
— Jezusa przed Bogiem Ojcem, a pana przed srogim sąsiadem za ubłagalnika mamy!
Witold, zdziwiony zrazu, spoważniał i spoohmurniał. Jednak, wybiwszy się z tłumu, żwawym ruchem na stole usiadł i z tej wysokości wszystkie ku niemu zwrócone twarze ogarniając, głośno przemówił:
— Jestem! słucham was! Dziękuję, żeście mię zawołali...
Płomię wystąpiło mu na czoło. Mimowoli rękę w górę podniósł:
— I niech tak w przyszłości swojej doścignę, co ścigam, jak serdecznie was kocham i wszystko dla was uczynić gotów jestem!
Wtedy kilkunastu ich naraz mówić zaczęło; ale Fabian po krótkich usiłowaniach ten chaos głosów uśmierzył i sam sprawę podjął się wyłożyć.
Była to sprawa dawna, początkiem swoim sięgająca końca młodzieńczych zapałów Benedykta Korczyńskiego, a złożona z mnóztwa drobnych uraz i zajść, jak z mnóztwa atomów składa się gruba chmura. Prawdą było — i Fabian nie zaprzeczał temu — że pan Korczyński nie jeden raz słuszność miał za sobą, i że nie jeden raz od sąsiadów, wszelakiemi niedostatkami trapionych, stawać mu się mogły krzywdy i ujmy. Ale na różne choroby są różne sposoby, zaś te, których pan Korczyński używał, po pas w biedę ich wtrącały i wielką gorzkością karmiły. O komarowe sadło każdego przed sądy ciągał; za kłosek snopem, a za snop kopą wynagradzać sobie kazał. A ile razy chcieli i próbowali zgodnem słowem, dobrowolną umową te sporki zakończać, nigdy do tego nie dopuszczał. I nie dlatego nie dopuszczał, aby w procesach smak znajdował — bo wiedzieli dobrze, iż sam jak na krzyżu rozpięty wyglądał; ale dla tej przyczyny, że nadmiar już chciwym stał się, a najwięcej dla tej, że uboższymi gardził, prawie ich za ludzi nie mając...
Tu Fabian, który dotąd więcej żałosnym niż rozgniewanym głosem przemawiał, rękę na kłębie oparł i wąsy najeżył.