Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 410.jpeg

Ta strona została przepisana.

— Niechaj mnie darowano będzie — zawołał, — że przed synem na ojca to wypowiadam... ale, w panu dobrodzieju jedyny ratunek obaczywszy, wszystkie skrytości serca otworzyć muszę. Srogi na twarzy jest pan Korczyński i język ma gruby...
— Zawsze tylko jak mruk do człowieka gada — przerwał ktoś drugi.
Głosy zamieszały się znowu, zawrzały.
— Złemi słowami siecze po duszy, gorzej niżby rózgami po — ciele siekł!...
— Jakby go język od dobrego słowa bolał...
— A jednakowoż może być, że przy głaskaniem prędzej-by nas zmusił swojego dobra strzedz, niżeli biciem!
Apostoł, zza tłumu ramion i głów ciemnemi okularami pobłyskując, wołał:
— Z mułu i błota ziemskiego, rodzaju myśmy ludzkiego.
Fabiana głos znowu podniósł się i przetrwał inne.
— I mrówka ma swój gniew! — wołał, pot z czoła i policzków ocierając. — I myśmy się już dla pana Korczyńskiego wszelakiej, życzliwości pozbyli. Jakie: pomagaj, Boże! takie: Bóg zapłać! Wytoczyliśmy panu Korczyńskiemu wojnę, i słuszności swojej pewność mieliśmy...
Witold, w swobodnej zrazu postawie na stole siedząc i przez tonad otaczającemi go postaciami i głowami górując, teraz uczynił ruch niespokojny, czy niecierpliwy.
— Moi drodzy — zawołał — czegóż wy ode mnie chcecie? co ja wam na to poradzić mogę? Puśćcie mię...
Ze ściągniętemi brwiami chciał zeskoczyć z wysokiego siedzenia swego; ale otoczono go jeszcze ściślej, a Fabian za ramię go pochwycił.
— Bóg mnie ubij na duszy i ciele, jeżeli jednem słóweczkiem obrazić pana zamyślałem! — z przerażeniem wołał.
Inni podnieśli proszące głosy, aby wysłuchał ich i ratował. Pozostał więc, ale ruchliwe jego rysy zmieniły wyraz. Z wesołego i niemal swawolnego młodzieńca, jakim był przed, godziną, stał się chmurnym, skupionym w sobie, niemal ponurym. Słuchał jednak, a raczej z natężeniem wsłuchywał się, to w pojedyńczo przemawiające głosy, to w wybuchające co chwila gwary. Pokazywano mu jakąś bardzo starą, zżółkłą i prawie spleśniałą mapę, którą Fabian na czyimś strychu, w jakiejś spróchniałej skrzyni znalazł, a na której wyraźnie, jak dzień jasno stać miało, że wielki kawał wygonu, het! tam, takiemi a takiemi granicami objęty, nie do pana Korczyńskiego, ale do Bohatyrowieckiej okolicy, należeć powinien. Ho, ho! Gdyby oni ten wygon, niegdyś im widać zrabowany, odebrali, dopiero-by im życie słodkie nastało, a przytem pokazaliby sąsiadowi, że podczas i mały komar wielkiego konia do krwi kąsa!
Fabianowi o to drugie, zdaje się, więcej jeszcze chodziło niż o pierwsze. Sąsiadów do procesu werbował, ale nie zwerbował ich więcej nad dziesięciu. Ci za wszystkich plecy nastawili i pootwierali worki; innym łydki ze strachu drżały. Ale właśnie najod-