Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 412.jpeg

Ta strona została przepisana.

zgodził się poczekać, wypłatę na dłuższy czas rozłożyć, może-by jeszcze, przy pomocy jednego z zięciów, nie bardzo biednego człowieka, i wyratował się... A żąda tego, bardzo żąda, bo każdemu miło myśleć, że zamknie oczy tam, gdzie je na ten świat otworzył, gdzie też jego dziady i przeddziady...
Nie mógł dokończyć. Łzy toczyły się po spokojnej przecież, niezmącenie cierpliwej jego twarzy, a ręce chude, jak ziemia ciemne, dziwnemi jakiemiś garbami okryte, zacierał i ściskał tak, że aż stawy w palcach trzeszczały.
Witold pochylił się prędko, i te biedne, spracowane, zrozpaczone ręce mocno w swoich ścisnął. Ale wnet inni ich rozdzielili, prośby swe przekładając. Niechby pan Korczyński kontentował się tem, że proces wygrał, a tą karą, którą sąd zadekretował, do reszty ich nie zarzynał. Jeżeli zaś tak już nadmiar pieniędzy tych pożąda, to niech przynajmniej folgę jaką da, czasu popuści, żeby i swoje odebrać, i ludzi nie pomarnować. Ktoś ze zniechęceniem ręką rzucił:
— Daremne gadanie! Pan Korczyński tego nie uczyni! A co jego nasza pomyślność, czy nasze zmarnowanie się, obchodzi?
— Owszem! Barania śmierć wilcza stypa! — z goryczą zaśmiał się ktoś u ściany stojący.
— Trzy rzeczy są na świecie najgorsze — ze śmiechem wtrącił drugi: — owad za kołnierzem, wilk w oborze i chciwy sąsiad za miedzą!
— Królowa Saba przed Salomonem przepowiadała, że szatan, zaraziciel dusz ludzkich, królestwo łakomstwa na ten świat sprowadzi, — żałośliwie wołał Apostoł.
Teraz jednak Strzałkowski, ów poważny człowiek w samodziałowej siermiędze i z myślącą twarzą, za stołem siedzący, z zastanowieniem, ale dobitnie, mówić zaczął:
— Do mnie, ani do mojej okolicy ten interes wcale nie należy; ale, tak samo jak Bohatyrowicze w blizkiem sąsiedztwie pana Korczyńskiego mieszkając, niejeden raz parzyłem się przy tym samym ogniu i sadzę od niego padającą na sobie niosłem. Jednakże ja tak mówię: żeby pan Korczyński poludzku i pobratersku z nami żył i postępował, może-by i sam na takiej kalkulacyi lepiej wychodził, może-by z tego i spoina korzyść wynikała. Bo ja tak mówię: U pana Korczyńskiego dużo ziemi, a u nas dużo rąk; u pana Korczyńskiego większy rozum, a u nas większa siła. Jednego on z nami rzemiosła człowiek, i tyle tylko, że u niego warsztat wielki, a u nas maleńkie. Więc ja tak mówię: Nijak być nie może, aby ręce ziemi, a ziemia rękom, albo żeby rozum nie potrzebny był sile, a znów siła rozumowi: albo też, aby jednego rzemiosła ludziom nigdy już wcale nie przychodziło spoinie pogadać, pomyśleć i poratować się w potrzebie. Tedy ja tak mówię...
Ale nie pozwolono mu dokończyć. Słowa poważnego sąsiada, jakkolwiek do najmniej zamożnych należącego — co i po ubraniu jego poznać można było, — nietylko podobały się zgromadzonym, ale,