Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 414.jpeg

Ta strona została przepisana.

Teraz, ochłonąwszy z pierwszego uniesienia, do zwykłej powolności mowy i ruchów wracać zaczęli. Przycichły głosy, uspokoiły się rozmachane ramiona. Wielu z tych, którzy środek świetlicy tłumem ruchliwym napełniali, w medytacyjnych postawach na zydlach i stołkach zasiadło. Policzki na dłoniach poopierali, głowami wstrząsali, ten i ów rozwodził się jeszcze nad wszelakiemi trudnościami ogólnego ich położenia. Jednemu Fabianowi trudno było do równowagi ducha powrócić i językowi milczenie nakazać. Do najbystrzejszych przytem należąc, niektóre rzeczy, dla wielu innych obce lub zapomniane, rozumiał. Na brzegu stołu przysiadł, ramiona skrzyżował, głowę na pierś zwiesił, i w tej melancholijnej postawie, powolniej niż wprzódy, lecz długo jeszcze, prawił:
— Zebyż to my onegdaj srokom z pod ogonów powylatywali, albo żeby ten, który pokazuje się nieprzyjacielem naszym, wczoraj z dopustu bożego od końca świata przybył, nie taką czulibyśmy gorzkość. Cudzy to cudzy! Ale my tutaj więcej prawie niż trzysta lat siedzimy, a panowie Korczyńscy może półtorasta Korczyn w swoim rodzie trzymają. Jeden Bóg naszym ojcem i jedna ziemia, matką. Tedy gorsze my niż zwierzęta, bo i między zwierzętami swój swego zna. Wilk wilka nie pożera i kruk krukowi oczu nie wydziobuje...
Ktoś z za stołu przerwał:
— Kto komu teraz swój?
Walenty Bohatyrowicz powoli zawtórował:
— A ma się rozumieć! Nieboszczyk pan Andrzej to był swój!
— A jakże! — ozwały się westchnienia i głosy; — jak jego nie stało, ojca i przewodnika nam nie stało. Krótko on żył na świecie, ale wiele dobrego zrobił, a bez niego my jak barany na rzeź odłączone zostali. Ni do kogo przytulić się, ni od kogo rady i światłości zaczerpnąć nie mamy. Zewsząd otoczyły nas granice, których przestąpić nam nie wolno, i znikąd nie spodziewamy się rady, jak w tym ścisku i ograniczeniu ratować się i postępować. Podczas już myśli takie nas nachodzą, że wnuki, albo może i dzieci nasze, jak jeszcze troszkę rozmnożą się, wszystko porzucą, na koniec świata pójdą chleba szukać, bo tu już go dla nich nie wystarczy. Już tylko o dusze nasze nieśmiertelne przed Panem Bogiem ubijać się nam trzeba, aby na psie nie zeszły. Niejeden raz i przy każdej okazyi my od pana Korczyńskiego słyszeli, że nadmiar głupi jesteśmy; to znów od szkodników i złodziejów nas wyzywał. Może to nie ze wszystkiem prawda, ale może trochę i prawda. Jednak winnymi się nie sądzim, bo i mądry zrobi się głupi, gdy go bieda złupi, a każdemu już wiadomo, że muchy gęściej na wrzodach siadać lubią, niż na zdrowem ciele.
Jak wprzódy hałas i wrzawa przemieniły się w szmer głosów, rozważnie i zwolna ciekących, tak teraz szmer ten roztapiał się w milczenie. Fala uczuć, oburzeniem i trwogą wzdęta, opadała coraz cichszemi i nieśmielszemi skargami, aż do tych serc, zawsze cierpliwych, wróciła i umilkła.