Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 415.jpeg

Ta strona została przepisana.

Twarze ochłodły i oschły z potu, nie pozbywając się przecież ani jednej ze swoich niezliczonych brózd i zmarszczek; ręce, na stołach posplatane, od okrywającego je białego płótna jak grudy; ziemi lub kromki razowego chleba odbijały. Fabian nawet ucichł, i tylko, ciężko dysząc, ze zjeżoną kępą wąsów, niekiedy pomrukiwał:
— Nie cudzy my tu... nie z końca świata przybłędy... nie sroce z pod ogona wczoraj wyskoczyli... Więcej niż trzysta lat pomnik naszych fundatorów na tej ziemi stoi... więcej niż trzysta lat, z ojca na syna, my tę ziemię rękoma naszemi drapiem i potem swoim zlewamy!... Włości nijakich my nigdy nie mieli i nikogo nie gnietli i nie ssali. Dla jakiejże przyczyny teraz marnie ginąć i przepadać nam wypadło? Dzieci nasze, pod temi grudkami ziemi, których powiększyć nie jesteśmy silni, jak głodne robaki nie wczas poginą, a wnuki, z dopustu bożego, chyba już na psy zejdą... ród nasz jak woda z góry do głębokiego rowu z tego miejsca spłynie, i pamięć o tem, że my tu niegdy żyli, przepadnie...
Przez otwarte okna wlatywał do świetlicy szelest topola, a zdaleka, zza wiszącego nad wodą księżyca i w wodzie stojącej kolumny złotej, przypływała chóralna, poważna, polonezowa nota:

— A gdy pomrzemy, a gdy pomrzemy,
Każemy sobie
Złotne litery, złotne litery
Wyryć na grobie!