Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 416.jpeg

Ta strona została przepisana.
XV.

W obszernym domu korczyńskim paliły się tylko dwa światła: jedno w buduarze pani Emilii, drugie w gabinecie Benedykta. Wielki salon i większa jeszcze sala jadalna pogrążone były w ciemności, którą rozpraszać zaczynały niepewne jeszcze, tu i owdzie na okna i posadzkę kładące się, światła księżyca.
W tym półzmroku rozlegały się ciężkie, nieustanne kroki. Ktoś przechadzał się po salonie tam i napowrót, snadź w głębokiem zamyśleniu. Zamyślenie to czuć było w miarowem, monotonnem stąpaniu przechadzającego się człowieka, a ile razy, mijając jedno z okien, wchodził w słup księżycowych promieni, ukazywała się w niem na chwilę i wnet znowu mieszała z ciemnością postać jego wysoka, ciężka, z pochylona głową, z założonemi w tył rękoma i zwisającemi na piersi wąsami, tak samotna, jakgdyby pokój ten był pustynią, a on jedynym jej mieszkańcem.
Jednak za zamkniętemi drzwiami nieustannym jego krokom wtórował, nieustannie też dźwięczący, przyjemny i delikatny głosik niewieści. Tam, w buduarze oklejonym papierem w polne kwiatki, kobieta biała, cicha, cierpiąca, w białym negliżu, wpółleżąca na ponsowym szezlongu, przy świetle lampy coś bardzo misternego wyrabiała szydełkiem z włóczki i jedwabiu. Druga zaś kobieta, również delikatna, ale mniej piękna i strojna, a więcej zwiędła, z plastrem okrywającym dolną szczękę, śnieżną i łabędzich kształtów szyję wyciągała nad książką, z której głośno czytała francuzkie podróże po przylądku amerykańskim, zamieszkiwanym przez lud Eskimów. Jedna czytała, druga słuchała o krainie lodów, fok, reniferów, chat ze śniegu, zórz północnych, podbiegunowych nieskończonych nocy. Czasem, przerywały sobie czytanie zamienianemi pytaniami i uwagami. Ręce z szydełkiem na kolana opuszczając, jedna z nich zapytywała:
— Jak myślisz, Tereniu: czy wśród Eskimów istnieje prawdziwa, gorąca, poetyczna miłość?