Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 423.jpeg

Ta strona została przepisana.

Witold, bardzo blady, z drżącemi rysami, przytłumionym głosem mówił:
— Ty o tem wszystkiem nie wiedziałeś, ojcze? prawda, że nie wiedziałeś? O ich strapieniach, opuszczeniu, niebezpieczeństwach... — o tych złorzeczeniach, któremi cię okrywają... o tych dobrych uczuciach, któremi są gotowi każde twe dobrodziejstwo, każdy promyk światła, któryby od ciebie padł na nich, odpłacić... nie wiedziałeś? Powiedz mi, mój ojcze, o! powiedz mi, żeś o tem wszystkiem nie wiedział, i że tylko niewiadomość... Jak oni stryja Andrzeja wspominają!... za miłość, z jaką zbliżył się do nich, za trochę światła, za to, że duszę ludzką w nich budził... jak go wspominają! Ale ty o tem nie wiedziałeś, ojcze, nie myślałeś... i tylko dlatego...
Nagle umilkł. Coś mu głos zerwało: może łzy z całej siły powstrzymywane, może ściśnięcie się serca, oddech tamujące... Po zbladłem czole dłonią powiódł, plecami się oparł o ścianę, na której wśród skóry niedźwiedziej połyskiwały skrzyżowane strzelby.
Benedykt zdawał się jeszcze słuchać i czekać. W ziemię patrzył.
—.Cóż? — odezwał się, — cóż dalej? Mów... sędzio! Słucham!, chcę cały swój wyrok usłyszeć. Czy na gardło mnie skażesz, czy tylko... na wieżę?
Ile w tych słowach było bezdennego smutku, Witold nie dosłyszał: zrozumiał tylko ich ironią i szał bólu zaświecił mu w oczach. Wyprostował się, drżał cały.
— Nie masz prawa, mój ojcze, igrać tak z najświętszemi uczuciami memi! — zawołał. — Młody jestem! cóż ztąd? Nam, dzieciom czarnej nocy, jak żołnierzom w porze wojny, rok za dwa liczyć się powinien! W upale cierpień prędko dojrzewamy!
Wpół ze zdumieniem, wpół z ironią Benedykt sarknął:
— Cierpień! ty... cierpiałeś?
— Więc myślisz, ojcze, że ci, których młodość gotowa istotnie w każdej jaśniejszej chwili wytrysnąć swawolą i śmiechem, nie rozglądają się przecież w koło siebie, nie rozumieją, nie czują kurczów chłostane] dumy, nie mają litości, która w nich płacze, i trwogi o rzeczy drogie, która w nich krzyczy: „Ratunku!“ i o ten ratunek: zapytywać im każę wszystkich dróg czynu i wszystkich otchłani myśli? Kto tak mniema, niech o to zapyta naszych, w poranku przekwitających, twarzy, oczu od wpatrywania się w oblicze wiedzy przedwcześnie znużonych, i tego, czego nikt dojrzeć nie może: tych wulkanów żalu, obrazy, nadaremnych porywów i złorzeczeń, które wrą nam w piersiach! Młody jestem, cóż ztąd? kiedy już z życia tyle wyssałem piołunowych soków, ile ich trzeba, ażeby w głowie szumiały pytania: zkąd? na co? dlaczego? W takich pytaniach dusze dojrzewają prędko!...
Teraz w szerzej niż zwykle rozwartych oczach Benedykta malowało się osłupiałe prawie zdziwienie. Ten chłopak, ten mały — jak go dotąd jeszcze w myśli swej nazywał — już zblizka dotknął kąpieli cierpienia, w której on sam nurzał się od tak dawna; co większa, z jednego źródła biły dla nich obu kipiące i gorzkie jej