Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 426.jpeg

Ta strona została przepisana.

Były w tym szepcie groza i zachwycenie.
Potem odkrył twarz i, jednę rękę o biurko wspierając, wyprostował się, głowę podniósł, zmienił się dziwnie. Blask jego oczu wilgotny był i jakby rozmarzony, postawa dumna. Na syna patrzył.
— Słuchaj — zaczął: — jeżeli wam się zdaje, że wy pierwsi wymyśliliście wszystkie szlachetne uniesienia i wzniosłe idee, że wy pierwsi poczęliście kochać i ziemię, i lud, i sprawiedliwość, to popełniacie błąd gruby i grzech przeciw sprawiedliwości...
Zatrzymał się na chwilę; tak już dawno w ten sposób i o takich przedmiotach nie mówił, że może słów mu zabrakło, albo myśli splątały się w głowie. Ale powracająca fala odnosiła mu wszystko, co życie zabrało, i przypomniała wszystko, co niegdyś umiał, wiedział, czuł.
— I w naszych ustach — mówił dalej — brzmiało niegdyś hasło poety: „Młodości! ty nad poziomy wylatuj!“ i myśmy latali na mleczne drogi, i w blaski jutrzenki, i w ognie ofiary! Ten lud... to wasze bożyszcze... Boże wielki! to-żeśmy się ku niemu jak szaleńcy rzucili, jak w słońce w niego wierzyli, jak w zbawienie zapatrzyli, na rękach prawie podnieść go usiłowaliśmy, dobro nasze i samych siebie słaliśmy przed nim... Krzywdy przez ojców jeszcze zrządzone, własne mi choćby ciałami pragnęliśmy unieść ze świata i z jego pamięci... A ziemia! Boże! dzieckiem, chłopięciem, młodzieńcem, ja każdą roślinkę, każdą kroplę wody, każdy jej kamień kochałem... mógłżem być wrogiem ludzi, którzy, z niej powstali? To ja... ale niemało, niemało nas takich było! Śmiech bierze na wspomnienie! Młodzi mędrcy, poeci... rycerze... apostoły... wskrzesiciele... górne marzenia... wielkie nadzieje... ogniste zapały!... Wszystko jak w wodę wpadło! Śmiech na wspomnienie bierze!
Zaśmiał się istotnie, z oczyma pełnemi łez. Drżącym głosem, lecz z głową podniesioną, zaczął znowu:
— Słuchaj! Korczyńskim braku ideałów, braku miłości dla... dla... Stare przyzwyczajenie język mu splątało. Zająknął się.
— Dla... to... tamto...
Ale powracająca fala znowu go błękitem i ogniem oblała:
— Braku miłości dla ideałów Korczyńskim zarzucić nikt nie ma prawa. Jeden ją życiem opłacił... drugiego zawiodła ona tam, gdzie powoli i stopniowo pozbył się czci i honoru... trzeci... trzeci przebył życie, zazdroszcząc temu, który w mogile leży!
Teraz dopiero, te łzy, które napełniały mu oczy, spadły z nich dwiema wielkiemi kroplami i ze zmarszczki na zmarszczkę toczyły się po policzkach. Ręką machnął, na fotel opadł i szeroką dłonią zasłonił sobie czoło i oczy.
O dwa kroki od niego na krześle siedzący Witold, osłupiały, niemy, chciwemi oczyma wpatrywał się w ojca, domyślając się istoty, i natury tej siły, która go tak dziwnie wśród rozmowy z nim przetworzyła. Jak wrzątek, długo i szczelnie zamknięty, po zerwaniu pokrywy z gwałtem i szumem wylewa się na zewnątrz — naczynia, tak gorycze, żale, gniewy, napełniające to strute i chmur-