Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 430.jpeg

Ta strona została przepisana.

rzeczy zawsze najobojętniejszy... Za wiele i za wesoło bawił się w wielkiej stolicy. Czy żyje jeszcze stary Jakób?
Jeszcze raz w sali jadalnej zegar ścienny wybił nocną godzinę, a Witold, odpowiadając na coraz liczniejsze zapytania ojca, mówił, opowiadał. Benedykt zapytywał krótko, kilku słowy, potem słuchał syna, z czołem na dłoni, ze wzrokiem wpatrzonym w przeszłość, która, z serca, z mózgu, ze słów jego syna wypływając, ogarniała go, podnosiła, prawie upajała. Kiedy nakoniec wstał z fotelu i przy dogasającej na biurku lampie przed oknem stanął, błękitny świt ukazał go tak wyprostowanym, rześkim, pogodnym, jakim może od skończenia się złotej godziny jego życia ani razu nie był.
— No, no! — rzekł, — prawdziwe dziwy! Jakby mię fala jakaś z dna wód gorzkich i zimnych na ciepłą murawę wyrzuciła!... Ale teraz, chłopcze, spać idźmy... na parę godzin tylko... na parę godzin... byle trochę przespać się i odpocząć. Potem, pójdziesz tam do nich i powiesz im, że tej kary sądowej nie żądam już... nie żądam... Istotnie, za wielką jest, a w tem, że ich oszuści wyzyskują i do złego prowadzą — moja wina! O miedzę z nimi żyję, i palcem, aby temu zapobiedz, nie poruszyłem...
Uśmiechnął się smutnie.
— Andrzej-by na mnie za to nożem cisnął! Ale nie siedź tam długo — mówił dalej, — bo przecież wspólnie ułożyć musimy różne projekty i plany na dalszą przyszłość, a potem, pod wieczór, może razem popłyniem na... to... tamto...
Zająknął się.
— Na Mogiłę! — dokończył.
Niewysoko jeszcze słońce podniosło się na niebie, gdy Witold wbiegł do świetlicy Fabiana, gdzie dokoła śniadania zgromadziła się była spora gromadka weselników, którzy jeszcze do domów swoich nie odjechali. Cienka i długa Giecołdowa, z zapalonym papierosem w wązkich ustach, oraz żwawa Starzyńska, we fruwającym wstążkami czepcu, dokoła stołów chodząc, zapraszały na jadło, które, według zwyczaju, ich kosztem i staraniem zastawione było.
Fabian, pozbywszy się na tę chwilę obowiązków gospodarza, ze spuszczonym na kwintę nosem wśród starszych sąsiadów siedział. Na widok wchodzącego Witolda porwał się i z niepokojem, nadaremnie przez okazywane uradowanie pokrywanym, ku niemu podbiegł.
Zaledwie jednak przybyły kilkanaście słów półgłosem przemówił, na twarz mu wypłynęła radość szczera i prawie gwałtowna.
Vivat! — z całej siły krzyknął, i ku sąsiadom zwracając się, obu rękoma, jak młyńskiemi skrzydłami, zamachał. — Psom dajcie, co na duszy macie! — wołał dalej. — Już nam godzina nieprzyrodzonej śmierci nie wybije! Zmiękło serce Dawida, gdy o Jonatanie w żałość przyobleczonym usłyszał. Anioł niebieski z grobu naszego kamień odwalił! Alleluja!