Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 436.jpeg

Ta strona została przepisana.

Siadł prosto, z fantazyą czapkę na głowie poprawił, bicz, wcale niepotrzebny, przy koziołku umocował, rzemienne lejce silnie ujął i na cały głos zakomenderował:
— Muzykanci! rznijcie! Jazda, panowie!
Na przedzie orszaku smyczki, dotąd w powietrzu sterczące, na struny opadły; z dźwiękami skrzypiec i basetli, wygrywających marsza, zmieszał się turkot kół i tętent koni. Bryczki jedna za drugą skręcały na drogę przerzynającą pole, a od każdej, niby rozwiewne skrzydło, leciał w jednę stronę złotawy tuman kurzu. Dwu czy trzech jeźdźców, konno brzegami ściernisk cwałowało. Ostatni jechał wóz, wyładowany pękatemi kuframi, na których, jak na wieży, w wiecznym uśmiechu białemi zębami śród rudej gęstwiny zarostu błyskając, siedział Julek, a obok wozu galopował, co moment ku panu głowę podnosząc i radośnie poszczekując, czarny, kudłaty Sargas. Zachodzące słońce bladym blaskiem spłowiały kobierzec ziemi ozłociło i wyrastającym zeń drzewom wróciło chwilową świeżość. Niebo roiło się na tle błękitnem mnóztwem białych smug i różnobarwnych obłoków.
Kilka minut wystarczyło, aby na drodze, tak przedtem gwarnej, zaległa zupełna cisza. Jedni rozjechali się, innych widać jeszcze było zwolna rozchodzących się, po zagrodach. Jan, który odjeżdżający orszak wzrokiem odprowadzał, odwrócił się i oko w oko spotkał się z Domuntówną.
Stała u samej krawędzi zagonów, pokrytych ściernią, obok ogromnych ostów, które kupą rosły, wysokością prawie do jej ramienia sięgały, nakształt siwych brodatych starców, całe mlecznemi, połyskliwemi puchami obwieszone. Po twarzy Jana przemknęło przykre wrażenie. Ona to spostrzegła.
— Niech pan Jan nie lęka się — zaczęła: — ja nie dla tej przyczyny tu przyszłam, aby jakie nieprzyjemności panu robić, ale dla tej...
Spuściła oczy, ręce jej pomimowoli szukały fartucha, ale go przy świątecznej sukni nie znalazłszy, z najbliższego ostu puch oskubywać zaczęła.
— Dla tej przyczyny ja tu dziś przyszłam — zcicha mówiła dalej, — żeby z panem Janem zobaczyć się i oświadczyć, że do grobowej deski wdzięczną panu pozostanę.
— A za cóż ta wdzięczność? — zdumiał się młodzian.
— A za to — odpowiedziała, — że kiedy wszyscy mnie wczoraj czernili i wyśmiewali, pan Jan, który miał prawo gniewać się i dekreta na mnie wydawać, ujął się i obronił. Bracia mnie wszystko opowiedzieli, i takoż pana Jana bardzo pochwalili.
Nijakich ja pochwał godzien nie jestem — odpowiedział Jan, — i nijakiego prawa gniewać się na pannę Jadwigę nie mam. Pewien jestem, że przez to rzucenie kamienia tylko panna Jadwiga zażartować ze mnie chciała.
Szkarłatem oblała się, a mnóztwo połyskliwego puchu, który z ostów wyskubała, wymknęło się z jej palców i w powietrze ule-