Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 437.jpeg

Ta strona została przepisana.

ciało. Wzrok jej, zawstydzony i niedowierzający, po twarzy jego przeniknął.
— Niech pan Jan nie udaje i mnie do kłamstwa nie kusi! Co zrobiło się, tego już nie odrobić, a łganiem gorzej jeszcze człowiek plamę swoję uczerni, że jej już prawie wyprać nie będzie można. Co się zrobiło, to zrobiło się. Nie dla tej przyczyny ja przyszłam, żeby łgać i swojego postępowania wypierać się, ale dla tej, żeby oświadczyć, że ja do pana Jana nijakiego już żalu ani gniewu i nijakiej pretensyi nie mam. Serce nie sługa: nie zna co to pany. Co pan Jan winien temu, że w inszej stronie dla pana słońce wzeszło? Owszem. Daj Boże panu szczęście, zdrowie i powodzenie...
Znowu trochę połyskliwego puchu z palców jej w powietrze uleciało; podniosła oczy na towarzysza lat dziecinnych; oczy jej były łzami oszklone.
— Z gruntu serca ja panu Janowi wszystkiego dobrego życzę! — szepnęła.
Ujęty i wzruszony, z zapałem odpowiedział:
— Ja także dla panny Jadwigi na zawsze szczerym przyjacielem pozostanę, a mam nadzieję, że i panny Jadwigi szczęście na tym świecie nie ominie...
— Spodziewam się — odszepnęła, — spodziewam się, że i mnie Pan Bóg nie opuści...
— A wprędce też może i dozgonnego przyjaciela, takiego, który panny Jadwigi wart będzie, zeszłe...
Łza stoczyła się po rozognionym jej policzku i na wiszące u szyi końce żałobnej wstążeczki spadła; ale z głową spokojnie i trochę dumnie podniesioną, Jadwiga powtórzyła:
— Spodziewam się, spodziewam się, że tego dostąpię. Kiedy już takie przeznaczenie kobiety, żeby jak tyka sama na świecie nie tkwiła, to i mnie go nie ominąć...
— Tedy i ja z gruntu serca pannie Jadwidze wszystkiego dobrego życzę, a proszę, żeby do mnie nijakiego gniewu nie miała...
— A ja pana Jana o dobre wspominanie proszę...
— A jakże! całe życie przyjacielem pani ostanę...
Rękę do niego wyciągnęła; on z uszanowaniem ją pocałował.
— Do chaty mi pora — rzekła; — parobek żyto na nasienie młóci, jeszcze źle wymłóci, i dziadunio nie domaga!
Zwolna odwróciła się i zwolna, w czarnej swej sukni, wyprostowana i siIna, w grubym warkoczu, jak w wieńcu brunatnej pszenicy na głowie, w głąb okolicy ścieżkami odeszła.
Jana jakby przypomnienie jakieś w serce uderzyło: tak wstrząsnął się cały i tak szybko ku zagrodzie swojej prawie biedź zaczął. Przed rozmową swą z Domuntówną widział Justynę, ze stryjem jego w bramie ich zagrody rozmawiającą. Ale gdzież teraz była? Może już odeszła? widziała, że on tak długo z Domuntówną rozmawia, i Bóg wie, co sobie myśli. Zdyszany i niespokojny przebiegł w ogród i wpadł w podwórko. Anzelm, w skurczonej trochę