Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 440.jpeg

Ta strona została przepisana.

Bór przeciągle, głośno, śpiewnie trzy razy odpowiedział:
— Jan-ku! Jan-ku! Jan-ku!
Justyna na rozśpiewany bór patrzyła i czuła, że kibić jej otacza ramię niecierpliwe, a przecież nieśmiałe. Z sercem prędko bijącem próbowała jeszcze z echem rozmawiać.
— Jan-ku! — zawołała jeszcze.
Ale echo nie odpowiedziało: tak wołanie było ciche i tak prędko na jej ustach stłumił je pocałunek. Powoli, uwalniając się z jego objęcia, twarzą w twarz przed nim stanęła, obie dłonie położyła mu na ramionach i dobrowolnie, z dreszczem szczęścia, z rozkoszą ufności bez granic, głowę na jego pierś pochyliła.
— Królowo moja! najdroższa! jedyna! czy moja ty? czy moja? moja?
— Na zawsze! — odpowiedziała.
Nad dalekim zakrętem Niemna jakby z wody wypłynął ognisty sierp wschodzącego księżyca, prędko powiększał się, zaokrąglał, podnosił, aż nad rzeką zawisł ogromną, pałającą tarczą. Gwiazdy gasły, świat tonął w ciszy i rozwidniał się łagodną, marzącą światłością. Pod srebrną topolą szemrały szepty tak ciche, że nie słyszał ich nawet człowiek, który w grubej kapocie i wielkiej kosmatej czapce, u szczytu góry, pod rzędem lip nieruchomych siedział, z głową opartą na ręku i twarzą ku księżycowi obróconą.