Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 442.jpeg

Ta strona została przepisana.

— Niechże nic ciężkiego na siebie nie kładzie — szepnął gość, — aby jej lekko było pod sufit skakać...
Leonia szeroko oczy otworzyła.
— Dlaczegóż to Justysia skakać dziś ma aż pod sufit?
— Z radości, panno Leoniu, z radości! — uśmiechał się Kirło. — Zobaczy panna Leonia jaka to radość dziś tu panować będzie, a potem... weselisko nastąpi... weselisko!....
Zatarł ręce i poprosił dziewczynki, do najwyższego stopnia zaciekawionej, aby go matce oznajmiła. Pani Emilia, zaledwie przed kwadransem obudzona, piła w łóżku kakao, lecz, dowiedziawszy się o przybyciu miłego sąsiada, prosić do buduaru kazała, a sama pośpiesznie i ze staraniem, w biały, długi, bufami i koronkami okryty negliż przyoblekać się zaczęła.
Kirło, z kapeluszem w spuszczonej ręce, z wydętym przodem koszuli, z tryumfującą postawą i tajemniczym wyrazem twarzy, przez salon przechodził.
Nakoniec podjechała pod ganek bryczka, prosta trzęsąca bryczka, przez parę fornalskich koni ciągnięta, z parobkiem w szermiędze na kozłach, znaczną liczbą istot różnej płci i wieku napełniona. Napełniali ją: kobieta z głową i twarzą białym muślinem owiniętą, podrastająca dziewczynka w słomianym kapeluszu, dwaj chłopcy w szkolnych bluzach i śniade czarnowłose, czteroletnie dziecko. Benedykt i Witold, przez okno poznawszy Kirłową, na spotkanie jej wybiegli. W sieni, woalkę z głowy odwijając i gromadkę swę ukazując, Kirłowa, bardzo zmieszana, mówiła:
— Przepraszam, bardzo przepraszam, że taką gromadą przyjeżdżam, ale u Teofila dwa dni bawiliśmy wszyscy, i ztamtąd jedziemy. Na półgodzinki tylko zajechałam, aby moją Marynię zabrać i o ważnym interesie pomówić.
Pomimo zmieszania widocznie czemś uradowaną była: ku małej Broni, która zaraz po wysadzeniu jej z bryczki chwyciła fałdy starej jedwabnej sukni matczynej, pochyliła się, twarz jej chustką z pyłu otarła, rozczochrane włosy, o ile się dało, przygładziła i, na ziemi przysiadłszy, związywała tasiemki nowych widocznie bucików.
Gdy podniosła się z ziemi, Benedykt z uprzejmością do salonu ją zapraszał. Widocznem było, że dla tej kobiety miał wiele szacunku, a może i współczucia.
Ale Kirłowa wymawiać się zaczęła. Wiedziała, że panią Benedyktową fatygują wszelkie rozmowy i wizyty: uprzykrzać się więc nie chciała; przybyła tu zresztą na pół godziny dla zabrania córki i pomówienia o interesie z gospodarzem domu i Justynką. Do nich dwojga tylko interes miała: więc możeby gdzie na stronie, w jakim pokoju...
Benedykt ukazywał jej swój gabinet, ale w tejże chwili ze wschodów zbiegła najstarsza córka Kirłowej, która od dni kilku bawiąc y Korczynie z Martą i Justyną, w pokoju na górze mieszkała. Świeża, wesoła, rzuciła się matce na szyję i rozszczebiotana