Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 445.jpeg

Ta strona została przepisana.

zgodził się, a nawet prosił mię, abym Justynkę o wszystkiem uprzedziła...
— Cóż? burzliwa przeszłość? zmarnowany majątek? — tonem zapytania rzucił Benedykt . Kirło usta krzywił, ręką znaki niezadowolenia dawał, pomrukując:
— Niepotrzebnie! niepotrzebnie! głupie skrupuły!
Na twarz Kirłowej wystąpił wyraz wielkiego zmartwienia. Zmąconemi oczyma po obecnych wodziła. Widocznem było, że wołałaby przed mniejszą znacznie kompanią mówić; nie było jednak rady: wszyscy obecni znajdować się tu mieli prawo.
— Nie, — odpowiedziała na zapytanie Benedykta; — nie to wcale! Majątek jest jeszcze piękny, można powiedzieć: wielki, a przeszłość... no! co było, a nie jest, nie pisze się w regestr. Jaką ona była, to była, ale żałuje on jej teraz i wyratował z niej jednak swoje złote serce. Jest rzecz inna... Teofil... Teoś...
Zająknęła się, zarumieniła ogniściej niż kiedykolwiek, i szeptem prawie dokończyła:
— Teoś jest mor... morfi... Boże! jakże się to nazywa? Zawsze zapominam!... mor... morfinistą!
Benedykt wielkiemi oczyma na nią patrzył.
— A toż co za dyabeł? — zapytał. — Nigdy nie słyszałem...
Cicho, jąkając się, z wielkim żalem Karłowa wyszeptała to, co o tym przedmiocie od kuzyna wiedziała, usprawiedliwiać go usiłując. Chorował bardzo przed kilku laty; zagraniczni doktorowie ten przeklęty zwyczaj mu zaszczepili...
Benedykt wąsa w dół pociągnął.
— Prosto z mostu mówiąc... pijakiem jest! — zauważył.
Kirłowa aż wstrzęsła się, tak ją wyraz ten zabolał. Ależ, doprawdy, on nie winien, że go ten wielki świat do tego doprowadził i wielka fortuna na takie pokuszenia i awantury naraziła. Pragnie wyleczyć się, próbował już nieraz, bo wstyd mu samego siebie i życia młodego żal... ale dotąd nie mógł. Chyba go kobieta, którą pokochał, uleczy... klin klinem wybijać najlepiej... Szczęśliwym się czając, nudzić się przestanie; domowe, porządne, regularne życie powróci mu zdrowie i chęć do zajęcia się majątkiem. Justynka prawdziwe zadanie siostry miłosierdzia spełniać przy nim może, jeżeli tylko zechce, jeżeli ją to, o czem się dowiedziała, nie zraziło...
Tu pani Emilia splecione ręce w górę wzniosła.
— Zrażać! o Boże! — zawołała. — To, o czem dowiedzieliśmy się, czyni pana Różyca bardziej jeszcze interesującym... obudzą jeszcze żywszą dla niego sympatyą, bo świadczy o naturze pragnącej wyrwać się z więzów szarej rzeczywistości, upajać się choćby snami o tem, co piękne, wzniosłe, poetyczne. Z takim człowiekiem dzielić życie, razem z nim kochać, marzyć...
— Może i upijać się! — mruknął pod wąsem Benedykt, którego oświadczyny te najmniej zdawały się zachwycać.
— To prawdziwe szczęście! — dokończyła pani Emilia.