Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 446.jpeg

Ta strona została przepisana.

— Doprawdy, od takiego szczęścia umrzeć można! — za poręczą fotelu zadzwonił cienki głosik Teresy.
— Fortuna pańska... nazwisko piękne... stosunki... co to i mówić! — z błogim uśmiechem szeptał Kirło.
Kirłowa zaś ze łzami w oczach zwróciła się do Justyny:
— Złote ma serce; kobietę poczciwą i przywiązaną ocenić i uszczęśliwić potrafi. Gdybyś ty, Justynko, wiedziała jaki on dla nas dobry! Inny, na jego miejscu, znać-by nie chciał ubogich krewnych, a on przyjacielem jest, prawie bratem i... dobroczyńcą nawet, bo wiesz? czemuż bym do tego przyznać się nie miała? bieda przecież wstydu nie czyni — chłopcami naszymi zaopiekować się przyrzekł i w szkołach za nich płacić... raz już, za jedno półrocze zapłacił... ale to nic nie znaczy — wobec serca i przychylności! Bronkę naszę bardzo lubi i czasem na rękach ją nosi... Onegdaj przyjechał do Olszynki i jak zaczął nas prosić; Przyjedźcie wszyscy do Wołłowszczyzny na parę dni przynajmniej! To też dwa dni bawiliśmy teraz u niego, całą gromadą, a jak on nas przyjmował!... O przysmaki i inne pańskie przyjemności mniejsza... ale sam usługiwał nam, z dziećmi bawił się, i chwilami tylko w tę swoję nieszczęsną apatyą wpadał... Złote serce i bardzo biedny człowiek... choć bogaty!
Wilgotne oczy otarła i, do Justyny zwrócona, wpół proszącym, a wpół zniecierpliwionym tonem, zapytała:
— Cóż, Justynko?
Co zdarzało się bardzo rzadko, pani Emilia wybuchnęła:
— Ależ, naturalnie, że Justynka przyjmuje... to cud prawdziwy... niespodzianka losu...
— To już chyba święty Antoni sprawił... — zadzwoniła Teresa.
— Ja zawczasu, zawczasu przyszłej pani Różycowej do nóżek się ścielę! — z nizkim ukłonem umizgnął się Kirło.
Benedykt milczał, wąs na palec zakręcał, aż z kolei zapytał:
— Cóż, Justynko? mówże!
Justyna podniosła powieki; była zupełnie spokojną i, przyjazne wejrzenie na Kirłową zwracając, z lekkim ku niej ukłonem zaczęła:
— Bardzo wdzięczna jestem panu Różycowi za jego uczciwe i zobowiązujące względem mnie postąpienie. Wiem jednak, że niemało namów i wpływów trzeba było na to, aby go do tego kroku nakłonić; domyślam się też, że niemało walczyć on z sobą musiał, nim się na ten krok zdecydował. Zupełnie to zresztą rozumiem. Ani położenie moje, ani wychowanie, ani przyzwyczajenia i gusta nie czynią mnie odpowiednią dla niego towarzyszką życia. Na wielką panią i światową kobietę nie mam kwalifikacyi żadnych, ani też żadnej do takiego stanowiska pretensyi...
— Tem więcej, tem więcej ocenić powinnaś to bohaterstwo miłości, — wtrąciła pani Emilia.
— Tem większy w tom cud Opatrzności boskiej! — zawtórowała Teresa.