Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 448.jpeg

Ta strona została przepisana.

wisko w świecie, a wyjść chcesz za chłopa... tak! za chłopa.... O, Boże! cóż to za tajemniczość! jakie zagadki serc ludzkich!
Justyna uśmiechała się.
— Zagadki w tem żadnej niema, — odpowiedziała. — Właśnie dlatego, że dumna jestem, nie chcę być wziętą za żonę przez wspaniałomyślność i bohaterstwo, przez cud Opatrzności, albo świętego Antoniego, z łaski, z namowy... Wolę zawdzięczyć byt i szczęście sercu człowieka, który mię kocha, i wspólnej z nim pracy...
— Androny! — zawołał Benedykt, — te wszystkie cuda, tajemniczości, zagadki, za grosz sensu nie mają! Podobała się paniczowi poczciwa i przystojna dziewczyna — cud szczególniejszy! Dziewczyna zakochała się w ładnym i może poczciwym chłopcu — także tajemniczość i zagadka! Wszystko to funta kłaków nie warte!... Co w tem jest rzeczywistego, moje dziecko — dodał zwracając się do Justyny, — to to, że może nie znasz dobrze tego życia, na które się decydujesz...
— Poznałam je zblizka i dobrze, mój wuju...
— Poczekaj! A praca! Czy ty wiesz jaka cię praca tam czeka?
Tym razem uniosła się.
— Ależ, mój wuju — z mocą odparła, — brak pracy właśnie był mi oddawna trucizną i wstydem! O, jakże wdzięczna jestem temu, który mię, pod nizki, ale własny, dach swój biorąc, daje nietylko zadowolenie serca, ale zajęcie dla rąk i myśli, zadanie życia, możność dopomagania komuś, pracowania na siebie i na innych!...
Oczy Benedykta miękły, rozjaśniały się, coraz cieplejszem wejrzeniem w twarzy krewnej tkwiły. Wahającym się przecież głosem zaczął jeszcze:
— No... a z tą... z tą niestosownością umysłową, jakże będzie?
— Niema jej, mój wuju; kto-by tu niestosowność tę znalazł, sądziłby z pozorów. Uczoną nie jestem, ani artystką; żadnych niepospolitych zdolności ani talentów nie mam, i tylko tyle rozsądną jestem, by to znać i wiedzieć. Z tego, co umiem, bez wahania i żalu odrzucę drobnostki, które ani mnie, ani, jak mi się zdaje, nikomu pożytku-by żadnego nie przyniosły. A jeżeli światła, z łaski twojej, mój wuju, otrzymanego, zostanie mi jeszcze trochę więcej niż on... niż oni go posiadają...
Wzruszenie głos jej zatamowało; ale z podniesionem i rozpromienionem czołem dokończyła:
— Z jakiemże szczęściem pomiędzy nich je wniosę!... o! z jakiem szczęściem trzymać będę nad nimi ubogą moją lampkę, aby im trochę widniej, jaśniej, weselej było!...
Benedykt wstał. Wąsa do góry podkręcał.
— Wy, młodzi, wszyscy jednak w jednę dudkę gracie! Ale — dodał — macie racyą... nie ma co mówić! macie racyą!
Pani Emilia uczuła kłócie w łopatkach, w boku, w piersi, i tyle tylko miała siły, aby zawołać:
— Tereniu! pomóż mi podnieść się, Tereniu!