Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 449.jpeg

Ta strona została przepisana.

Teresa pośpiesznie z fotelu wstać jej dopomogła i teraz ku drzwiom ją uprowadzała.
Kirło — co w wypadkach podobnych nie zdarzało się nigdy — ku osłabłej i rozbolałej gospodyni domu żadnego poruszenia nie uczynił. Jak do krzesła przykuty, jak skamieniały siedział, z ustami rozwartemi, z osowiałym wzrokiem. Nie rozumiał tego, co zaszło, co dokoła niego mówiono; poprostu, nie rozumiał. Nie mógł ani dziwić się, ani gniewać, ani oburzać, bo wszystkie myśli z głowy mu pouciekały, oprócz jednej, uporczywie po niej krążącej:
— Teoś Różyc harbuza dostał... on, Różyc, dziedzic Wołłowszczyzny, siostrzeniec księżny, harbuza dostał...
Ustami poruszył i zcicha wymówił:
— Teoś harbuza dostał...
Nakształt automatu wstał z krzesła i, z kapeluszem w spuszczonej ręce, z otwartemi usty i osowiałym wzrokiem przez salon przeszedł. Otwierając drzwi od buduaru pani Emilii, znowu powtórzył:
— Teoś harbuza dostał...
Do salonu zaś z impetem wbiegał z ogrodu Witold Przed kilku minutami niepostrzeżenie, leciuchno, Leonia z gabinetu ojca wyfrunęła, — przez salon przebiegając, kilkanaście słów wyszczebiotała do Zygmunta, który tam przy stole stare albumy i ilustracye przeglądał, — i z ganku zbiegłszy, w ogrodzie na cały głos wołać zaczęła:
— Widziu! Widziu!
Wszystko, co z kątka gabinetu wysłuchała, opowiedziała bratu, i tu zadanie swoje już spełniwszy, po wschodach na górę, do Marty frunęła.
Witold zaś, siostry wysłuchawszy, pędem do domu wpadł, Zygmunta w osłupiałej postawie pośród salonu stojącego minął i, do gabinetu wbiegłszy, Justynę za obie ręce pochwycił.
— Justynko! duszko! siostrzyczko! ja trochę spodziewałem się tego, ale tylko trochę, bo myślałem, że Buszmanka górę w tobie weźmie i pięknych tatuażów pożałujesz... Zdecydowałaś się więc tego zacnego chłopca uszczęśliwić, pracownicą drogiej ziemi naszej zostać, światło swoje pomiędzy braci swoich wnieść! Bravo! winszuję! cieszę się... ach! jakże się cieszę!
I porwawszy ją wpół, śmiejąc się, w ręce ją całując, dwa razy się z nią dokoła pokoju okręcił. Ale potem spoważniał i, ręce krewnej silnie w swoich ściskając, serdecznie w oczy jej patrzył.
— Pamiętaj, — rzekł, — że masz we mnie brata, nietylko z krwi, ale i z ducha. Wspólnikami i nawzajem pomocnikami sobie będziemy. Za przyjaciela i brata miej mię... miejcie mię oboje.
Benedykt, z ową pogodą, która od kilku dni pomarszczoną jego twarz łagodziła i wygładzała, na uniesienie syna patrząc, uśmiechał się.
— Facecya! facecya z tymi młodymi! — pod długim wąsem. mruczał. — Myślą, że świat do góry nogami wywrócą i cudów dokonają... a!