Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 450.jpeg

Ta strona została przepisana.

Smutek przyćmił mu oczy; ręką machnął.
— Cóż, Justynko? — odezwał się, — czy to niewzruszone postanowienie twoje?
— Tak niewzruszone — odpowiedziała, — że nic w świecie, nawet twoja wola, mój dobry wuju i opiekunie, odwieść mnie od niego nie zdoła.
Pochyliła się, w ręce go całując; on głowę jej do piersi przycisnął.
Wtedy i Kirłowa z krzesła się podniosła i mówić chciała, ale tym ruchem obudziła małą Bronkę, która, wstając, zaplątała się o rozwiązane tasiemki bucików i jak długa u stóp matki upadła. Ponieważ jednak zdarzało się jej to bardzo często, więc najlżejszego głosu z siebie nie wydając, na czworakach naprzód stanęła; potem całkiem wstała, i ciemne, drobne, obnażone ramiona szeroko rozkładając, z powagą wymówiła:
— Mamo, do domu!
Ale Kirłowa, wcale ani na upadnięcie jej, ani na objawione przez nią życzenie nie zważając, do Justyny podeszła i za ręce ją wzięła. Twarz miała całą w ogniu i łzach.
— Żal mi, wielki żal biednego i dobrego kuzyna mego! — zaczęła. — Jednak nie umiem kłamać: może i rozumnie postąpiłaś, dobrze wybrałaś... może i szczęśliwą będziesz...
Ucałowała ją serdecznie.
— Kiedy rozgospodarzysz się już w swojej chacie — cicho szeptała, — oddam ci moję Rózię... do twojej chaty ją oddam, aby ci pomocnicą i uczennicą była, a własnemi rękoma pracować przy ziemi uczyła się i przywykała...
Przez łzy się uśmiechała.
— A może z czasem znajdziesz tam dla niej, jak dla siebie znalazłaś, jakiego ładnego i poczciwego chłopca.
Jeszcze coś chciała Justynie do ucha szeptać, ale uczuła się za suknię pociągniętą. Mała Bronia u stóp jej śniade ramionka szeroko rozłożyła i ze zwróconemi ku niej, czarnemi jak węgle oczyma, z powagą powtórzyła:
— Kiedyż, mamo, ja chcę do domu!
Istotnie, Kirłowej pora było wracać do domu, gdzie ją różne zajęcia i kłopoty oczekiwały; musiała przytem dziś jeszcze choć na chwilę do Wołłowszczyzny zajechać: poszła więc z Witoldem do ogrodu gromadki swojej szukać.
Benedykt do odchodzącego syna zawołał:
— Powiedz tam komu, Widziu, aby Marty do mnie poprosił.
A do Justyny zwrócił się:
— Ojcu mówiłaś już o tem?
Nie miała jeszcze na to czasu, bo Orzelski późno wstawał i długo w swoim pokoju jadł śniadanie, a kiedy jedzeniem był zajęty, o niczem z nim rozmawiać nie było można.
— Idźże do niego teraz i powiedz... zawsze to ojciec! A ja z Martą pomówić muszę, rozpytać się!