Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 453.jpeg

Ta strona została przepisana.

moje ręce przydadzą się, a może i głowa cokolwiek doradzi... A tu, ja niepotrzebna... wieczny smutek! niepotrzebna nikomu, nikomu, nikomu...
— Jakto niepotrzebna? Co ty wygadujesz? — niecierpliwić się zaczął Benedykt.
Głową z wysokim grzebieniem wstrząsając, twierdziła:
— A niepotrzebna! Cóż? dzieci powyrastały... twojej żonie nigdy dogodzić, ani przypodobać się nie mogłam... a co do gospodarstwa... wielkie rzeczy! ochmistrzynię sobie na moje miejsce weźmiesz... Justynka zaś sprzyja mnie, lubi... ona zawsze najwięcej ze wszystkich mnie lubiła... Przytem, i tych ludzi, pomiędzy których ona idzie...
Zająknęła się, palcem po wilgotnej rzęsie powiodła.
— I tych ludzi znałam niegdyś... lubiłam... sama dola mię de nich prowadziła... ale nie poszłam... zato teraz pójdę, popracuję z nimi trochę, a potem, pewno już niezadługo, oni dla mnie sami cztery deski zbiją i na mogiłki sami poniosą... ot, czego mnie chce się... Justynka i Janek za dwa miesiące pobrać się postanowili... przez ten czas, ty, Benedykcie, ochmistrzynię sobie znajdziesz. Uf! nie mogę!
Zakrztusiła się i zakaszlała.
Benedykt patrzył, słuchał, aż wybuchnął:
— Facecya! niezadługo cały Korczyn do Bohatyrowicz się przeniesie!... — No — dodał z uśmiechem — już chyba tylko moja żona i pana Teresa tam nie pójdą!
Wstał, do Marty zwrócił się.
— Co ty wygadujesz? Jakie głupstwo do głowy ci przyszło! Ty tu niepotrzebna! Boże kochany! A toż my z tobą od dwudziestu kilku lat we dwoje pracujemy! tylkoż nas tu dwoje pracujących było! Niepotrzebna! A cóż ja-bym był począł, gdybym ciebie przy sobie nie miał? Toż ja nietylko swojej, ale i twojej pracy zawdzięczam, że utrzymałem się przy Korczynie! Kobieta uczciwa, pracowita, rządna, życzliwa w domu i w gospodarstwie — bagatela! Niepotrzebna! Ależ ty dzieci moje na rękach wypiastowałaś i wyhodowałaś! ty je jak matka i... za matkę... kochałaś i pieściłaś! Witold wiele ci winien, bo dobre, ludzkie rzeczy w głowę mu kładłaś... Moja Marto, za przyjaciółkę cię zawsze miałem i serdecznie cię lubiłem; tylko, widzisz, kłopoty i różne biedy takim ponurym i smutnym mię były zrobiły, że i okazywać mi się nie chciało tego, co czułem. Alem ja wdzięczen ci, do grobu wdzięczen, i nie puszczę cię od siebie, jak sobie chcesz, nie puszczę... Facecya! ona niepotrzebna! Przez całe życie jak wół pracowała: i niepotrzebna! Jej nikt tu nie lubi! A ja? Wyhodowaliśmy się razem, pracowaliśmy razem...
Szerokiemi krokami po pokoju chodził, wąsy w dół pociągał, ramionami rozmachywał. Marta podniosła na niego czarne, bystro ogniste oczy, które z kolei napełniały się wyrazem zadziwienia, rozczulenia, radości.