Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 455.jpeg

Ta strona została przepisana.

Cicho też na krześle usiadła i ze skupieniem, z rozwagą długo mówiła, opowiadała — i nie skończyła jeszcze mówić i opowiadać, kiedy naprzód w sali jadalnej dały się słyszeć śpieszne kroki, a potem we drzwiach gabinetu ukazał się Orzelski. Szlafrok na sobie miał, w pasie sznurem przewiązany; smyczek w ręku trzymał. Rumiana, dobroduszna zawsze twarz jego wyrażała teraz gniew i wzburzenie.
— Panie dobrodzieju! — od progu zawołał, — to jest te... głupstwo, na które pan dobrodziej pewno pozwolenia swego nie dasz! Pan dobrodziej opiekunem Justynki jesteś, i nie spodziewałem się, aby w domu pana dobrodzieja córkę moję taka te... kompromitacya spotkała...
Sapał głośno, okrągłą postać dumnie prostował, smyczek do góry wzniósł.
— Tu kompromitacyi żadnej dla Justynki niema — powstając, zaczął Benedykt. — Dziewczyna jest pełnoletnia, wolę swoję ma, za kogo zechce, wyjdzie...
— Wyjdzie! za te... a panu Różycowi, który jest te... całą gębą panem, odmówiła! A jaż, panie dobrodzieniu, ja... te... te... co zrobię? czy ja za nią do te... te.. te... prostej chaty pójdę? Ja, panie dobrodzieju, te... te... te... nie przywykłem... tam pewno nawet fortepianu postawić gdzie niema... mnie tam te... te... te... głodem zamorzą!
Łzy mu oszkliły oczy: z gniewu wpadł w żal, prawie szlochał. Benedykt rękę mu na ramieniu położył i, z czołem zmarszczonem, z niesmakiem w wyrazie ust, spokojnie jednak rzekł:
— Bądź pan spokojny, jak mieszkałeś w Korczynie, tak mieszkać będziesz. Pewno, że tam wyżyć-byś nie mógł. Ale ja z największą przyjemnością panu dom swój nadal ofiaruję. Zresztą, macie u mnie swoją sumkę, którą Justysi częściami tylko będę mógł spłacać...
Orzelski chciwie tych słów wysłuchał i uspokoił się znacznie.
— Ale, widzi pan dobrodziej, zawsze to jakoś nie te... aby panienka taki mezalians robiła...
Benedykt zamyślił się na chwilę.
— Mój kochany panie — odpowiedział, — przypomnij sobie swoję własną młodość... Może też Justynka szczęśliwszą będzie w tym mezaliansie, niż moja cioteczna siostra była w małżeństwie z panem... zupełnie przecież stosownem.
Orzelski usta trochę otworzył, zmieszał się. Jakieś przypomnienie ugodziło weń i trochę nim wstrząsnęło.
— Serce, panie dobrodzieju... — zaczął, — serce nie...te... nie sługa... Jeżeli z mojej strony były jakieś te... to przez te... serce!
— No — przerwal Benedykt, — o przeszłości niema co mówić, a o przyszłość swoję bądź pan spokojny. Idź na górę, graj sonatki i serenadki, a Marta ci tam zaraz śniadanie pośle...