Wiosenny wieczór spadał na pola, ziejąc mocną wonią świeżo zoranéj ziemi. Mglisto było, pochmurno i cicho. Drogą z rzadka osadzoną drzewami, szła kobieta bosa i w siermiędze. W zmroku i mgle, szła prędko i prosto, nie omijając kałuż ani głębokich kolein, które z pod bosych stóp jéj bryzgały wodą i rzadkiém marcowém błotem. Bose te stopy ciężkie były i silne, doskonale snadź zażyte z ziemią, po któréj stąpały. Wszystko im jedno było, poczém szły, byle-by tylko szły prędko. Wszystko jedno było idącéj kobiecie, co ją otaczało, byle-by jak najprędzéj doszła, do tego, co było przed nią. Nie lękała się niczego: ani zwiększającéj się coraz ciemności, ani obejmującéj widnokrąg ciszy, ani rozsianych po polu i widmową postać przybierających grusz i topoli. Nie zachwycała się téż niczem: ani sklepieniem nieba, nieruchomém i utkaném z białych i szarych obłoków, ani wonią ziemi, którą z nad zagonów podnosiły
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/011
Ta strona została uwierzytelniona.
I.