ciepłe powiewy, ani gwiazdami, które tu i ówdzie błyskały z pomiędzy chmur. Nie lękając się niczego i na wszystko otaczające obojętna, wyprostowana, silna, do pośpiechu czémś gnana, szła i szła...
Przed nią, u końca drogi, błysnęły dwa oświetlone okna. Były tam budynki jakiegoś folwarku, otoczone prostym płotem z ostrokołów. Pomiędzy długą stodołą, a warzywnym ogrodem można było rozpoznać, z prostych téż kołów zrobioną i na jednę tylko stronę otwierającą się bramę. Brama ta w téj chwili właśnie skrzypnęła, posunęła się z ciężkością i zaryła się w błocie, tak, że posuwająca ją ręka targać nią zaczęła. Z łoskotem, sprawianym przez trzęsienie i targanie bramy, złączył się gruby, męzki głos wymawiający słowa:
— Kab ty skisła! kab ciebie wołki!...
Życzenie, aby wilki zjadły bramę, nie zostało przecież dokończoném. Wyrażający je człowiek z ciężkim worem na plecach stękając przecisnął się przez ciasny otwór i począł iść drogą w kierunku przeciwnym temu, w jakim dążyła kobieta. Zdawało się z razu, że rozminą się, nie zwracając na siebie żadnéj uwagi. Chłop jednak, nie odwracając twarzy, zgarbiony trochę pod ciężarem niesionego wora, przemówił:
— Krystyna?
— Ja, — odpowiedziała kobieta.
— Jaki czort nosi ciebie po nocy?
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/012
Ta strona została uwierzytelniona.