Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/013

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ten sam co i ciebie — odrzuciła.
Z tonu, jakim przemówili do siebie, wnosić było-by można, że nienawidzili się, albo zostawali z sobą w zażartéj kłótni. Jednak chłop przystanął.
— Czego? — zapytał znowu.
— Do wukonoma (ekonoma), — odrzekła kobieta i przystanęła także. Stali z daleka od siebie u dwu brzegów drogi.
— Ordynarya? — zapytała ruchem głowy na wór wskazując.
Ale (a tak!) ośminę żyta za przeszły miesiąc... z pośladem zmięszała... żeby jéj kości pokręciło!
— Kto? Bahrewiczycha? czy to ona wydawała?
— A ona... wiedźma! Żeby on wydawał, pośladu by nie dał... ale sama z kluczami przyleciała... „Dawaj, chamie worek!” I nasypała: pół żyta, a pół plewy... żeby jéj tak chorób nasypało...
W miarę jak chłop mówił, Krystyna zbliżała się ku niemu. Gdy stanęła, widać było, że wpatrzyła się w twarz towarzysza.
— Oj Jasiuk, Jasiuk! Żeby ona dzień i noc sypała, nie nasypała-by tobie tyle plewy, ile łez wylało się przez nią z moich oczu... Oczy ja przez nią, nad sobą i synkami mymi wypłakiwałam i myślałam, że za moję krzywdę, Pan Bóg na nią prędki koniec spuści... Nie spuścił. Panuje i króluje.
Stała prosto i trzęsła głową. Chłop raz tylko lekceważącym ruchem, głową kiwnął.