— Ni mnie kto harować pomagał, ni kto synków moich na ręku swojém lulał, ni kto główki mojéj kiedy pożałował. Sama jedna ja żyła, pracowała, harowała, skórę z rąk sobie zdzierała, boso chodziła, z postem jadała, a wszystko o synkach swoich...
— Hodzi! hodzi! (dosyć) — mruknął Jasiek — chodź do chaty, razem iść weseléj będzie!
— Nie mogę ja do chaty iść, Jaśku, nie mogę do chaty! — zawiodła kobieta. — Muszę ja iść do Bahrewicza i pokłonić się jemu nizko i, o ratunek dla mego Filipka poprosić...
— Aha! — mruknął chłop, jakby teraz zrozumiał już, czego Krystyna szła do ekonoma.
— Mądrzejszy on ode mnie... może zlituje się nad swojém własném dzieckiem... może poradzi... może pomoże... może poratuje...
— Aha! — powtórzył chłop.
I dodał:
— Z Bogiem!
— Z Bogiem! — powtórzyła kobieta i rozeszli się. Rozstanie to było nagłe i pożegnanie krótkie.
Jemu ciężko było stać z ośminą żyta na plecach; jéj było pilno prosić o ratunek dla Filipka. Zresztą mieszkać musieli razem albo blizko siebie, bo uszedłszy kilkanaście kroków chłop odwrócił się i rzucił zapytanie:
— Kiedy wrócisz do chaty?
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/015
Ta strona została uwierzytelniona.