odeszła. Bahrewiczowa sponsowiała, syknęła, ale powściągnęła się tylko. Nie wzywając już niczyjéj pomocy, sama skoczyła. Od skoku tego zatrząsł się stół, dźwięknęły talerze i drgnął Bahrewicz. Dwie minuty jednak nie upłynęły, a salaterka pełna smażonych kartofli stała już na stole, i całe towarzystwo, nie wyłączając gospodyni, do wieczerzy zasiadło.
W czasie wieczerzy, rozmowy toczyły się ożywione i rozmaite. Przedewszystkiém wytoczoną została przez Madzię sprawa o pontak. Przepraszała gościa, że wina nie ma i opowiedziała, jako Stefan zapomniał przywiéźć z Rudnik pontaku, chociaż mu to gorąco poruczała. Z migocących oczu gościa i drgania muskułów pod rudawym zarostem, ktoś przenikliwy mógł-by wyczytać myśl: „Ta baba wyobraża sobie, że ja-bym pił takie paskudztwo, jak pontak! czy ona o inném winie nigdy nie słyszała?” Głośno zaś rzekł:
— Ale niech-że kochana ciocia ceremonii ze mną żadnych nie robi... czy to ja cudzy człowiek!
— To prawda, Ludwisiu, to prawda... twój ojciec był moim stryjecznym bratem... ale teraz... ty pan adwokat... wielka figura...
Mówiąc to, uśmiechała się z uprzejmością i błogością nieopisaną, a gdy z twarzy krewnego na twarz Karolci wzrok przeniosła, zdawało się, że promieniami oczu swych parę tę połączyć i związać-by pragnęła. Wyglądała w téj chwili łagodnie, nawet rzewnie.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/032
Ta strona została uwierzytelniona.