procesy, którzy je wygrać pragną, mybyśmy z głodu poumierali...
Szczególny, ukośny uśmiech, ukazujący wśród ryżego zarostu część zczerniałych zębów, rzucił mu na twarz wyraz przebiegłego sprytu, połączonego z nieświadomym siebie cynizmem. W familijném kółku, pod wpływem obfitego jadła, jako téż może i świeżego buziaczka siedzącéj naprzeciw Karolci, uczuł potrzebę wywnętrzania się i zarazem pochełpienia się nieco tém, co umiał i o czém wiedział. Nie tracąc powagi, która spłynęła na niego wraz z piérwszą wzmianką o interesach, odżywił się i opowiadać zaczął nie o sobie wprawdzie, ale o niektórych kolegach swoich, którzy po drodze téj do nadzwyczaj pomyślnych rezultatów dochodzili. Były to sprawy różne i dziwne. Ten, zagrodowego szlachcica wprowadził w proces z sąsiadem o kawał gruntu, mający wartość stu rubli, a wycisnąwszy z niego w ciągu lat paru dziesięć razy większą sumę, nietylko proces przegrał, ale jeszcze, honorarya swe egzekwując, krowy i konie klienta na publiczną sprzedaż wystawił. Tamten znowu, złapał wdowę po małym właścicielu ziemskim, a po kilku latach obrabiania różnych jéj procesów, sam folwarczynę jéj niewielką, ale śliczną, za bezcen i tak potajemnie nabył, że baba ani obejrzała się, jak z czworgiem dzieci na bruk miejski wyleciała.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/034
Ta strona została uwierzytelniona.