— Dalibóg — rzekł — życie bez pieniędzy jest takiém głupstwem, że...
Machnął ręką. Nie stało mu słów na zaokrąglenie melancholijnego okresu.
Bahrewicz odetchnął także.
— At! — rzekł — niektórym ludziom Pan Bóg taki spryt daje, że z niczego na bogaczów wychodzą.
— Spryt swoją drogą — odpowiedział Kaprowski — a okazye swoją drogą. Jednym przychodzą one do rąk, drudzy i szukając, nie znajdą. Do wszystkiego szczęścia trzeba.
Westchnął znowu.
— I przytém — dokończył — konkurencya straszna... walka o byt, jak mówi Darwin.
— Kto taki? — wyciągając szyję i nastawiając ucho, zapytał Bahrewicz.
— Darwin — patrząc w sufit i wraz z krzesłem odchylając się w tył, powtórzył gość.
— Aha! — z ustami pełnemi smażonych kartofli zawołała Rózia — pamiętam... panna Szurkowska, nasza guwernantka, czytała powieści Darwina...
— Powieści on nie pisał; był to uczony — objaśnił Kaprowski.
— To ty, Ludwisiu, uczone książki czytałeś? — zagadnęła Bahrewiczowa.
Gość uśmiechnął się wzgardliwie.
— A dlaczegóż-by nie, ciociu? ja wszystko czytałem.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/037
Ta strona została uwierzytelniona.