Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/042

Ta strona została uwierzytelniona.

oczy Karolci przymrużały się rozkosznie, na ustach jéj osiadał rozkochany uśmiech. Widocznie ruch ten wydawał się jéj ostatnim wyrazem eleganckiego układu i wywierał na nią powab nieprzeparty. Jéj téż postawa stawała się coraz bardziéj wdzięczną i malowniczą. Jedną z białych rączek kręciła machinalnie gałki z chleba, na drugiéj wsparła zadumane czoło. Nagle drgnęła. Kuzynek do niéj mowę zwrócił. Przez stół pochylając się, głosem pełnym sympatyi i współczucia wyrzekł:
— Kuzyneczka nic nie jé...
Podniosła głowę, powłoczystém spójrzeniem odpowiedziała ognistemu jego wzrokowi i, silnie rumieniąc się, odrzekła:
— O, to nic; tak najadłam się dziś przy obiedzie, że i teraz syta jestem.
— Karolciu! dońku! — zawołał Bahrewicz — zaśpiewaj cokolwiek!
Wieczerza była skończona. Bahrewiczowa z pomocą dziewki boséj i ubranéj w grubą spódnicę i koszulę, sprzątała ze stołu. Dziewka, choć bosa i w grubéj koszuli, była tęgą i hożą wieśniaczką. Na szyi miała kilka sznurów kolorowych paciorek, a z pomiędzy policzków jéj, rozognionych od kuchennego płomienia i czoła poplamionego sadzą, świeciły młode, turkusowe oczy. Kaprowski okiem znawcy i lubownika tak zopatrzył się na nią, że nie słyszał wygłoszo-