nek nie musiała Kaprowskiemu do gruntu przypadać, bo, wznosząc oczy ku lampie, przerwał ją uwagą:
— Śliczny abażur! czy to panna Karolina zrobiła?
— A Karolcia! Karolcia! — z błogim uśmiechem głośno już zawołała Bahrewiczowa i, zdjąwszy z lampy zasłonkę, ze stron wszystkich gościowi ukazywać ją zaczęła. Była to istotnie robota bardzo misterna i mozolna. Ażeby jéj dokonać, trzeba było co najmniéj tysiąc razy końcem szpilki przekłuć papier. Sformowały się z tego dziurkowate szlaki i arabeski. Kaprowski podziwiał cierpliwość i pracowitość panny Karoliny, gdy nagle, Bahrewicz, który za krzesłem żony siedząc, przysłuchywał się ich rozmowie, wysunął mu przed twarz i oczy sporą, pękatą, z kanapy zdjętą poduszkę, z uśmiechem i rodzajem dygu wymawiając przytém jeden tylko wyraz:
— Rakaka!
Poduszka była tak duża i pękata, a wysunięcie się jéj przed sam nos Kaprowskiego tak niespodziane, że Kaprowski, którego system nerwowy musiał być nieco nadwerężonym, drgnął od stóp do głowy, i po kilku dopiéro sekundach, wróciwszy do przytomności, zapytał:
— Co to?
— Rakaka — powtórzył Bahrewicz.
— To także robota panny Karoliny! Dlaczegoż pan tak ją nazywasz?
— Ot, był tu niegdyś młody pan Dzielski... pan
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/045
Ta strona została uwierzytelniona.