sama przez się spadła z niéj pod stopy matki. Na zgubienie téj części stroju nie zważając, Rózia wyskoczyła z pokoju i, wpadłszy na ganek domu, dostrzegła czerwonawe światełko latarni, migocące tu i owdzie pomiędzy zabudowaniami folwarku. Co tchu wpadła napowrót do domu i, nie wchodząc już do rodzicielskiéj sypialni, z izdebki, którą wraz z siostrą zajmowała, a która była nadzwyczaj ciasną, brudną i wszelakich nieporządków pełną, przez próg zawołała:
— Tatko z latarnią budynki obchodzi...
Bahrewiczowa znaczenie tych słów snadź rozumiała, bo uspokoiła się i po chwili zapytała:
— A Karolcia gdzie?
— Albo ja wiem! Może z kuzynem na spacer poszła — odpowiedziała nadąsana Rózia.
Bahrewiczowa nie odrzekła nic, tylko przez chwilę głośno sapała i czmychała. Snadź uspokojona o męża, zaniepokoiła się znowu o córkę. Może namyślała się, co czynić. Nie uczyniła jednak nic. Zakopała się pod kołdry i zawołała jeszcze do córki:
— Rózia! patrzaj, żebyś mnie we wtorek przypomniała o postnym obiedzie. Będziem wszyscy na intencyę Karolki dziewięć wtorków do Świętego Antoniego pościć.
Przez parę minut odpowiedzi nie było. Rózia zbierała się snadź na odwagę, aż zadąsanym jeszcze głosem odpowiedziała:
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/050
Ta strona została uwierzytelniona.