zawiesiła ją u belki sufitu, nogami w górę. „Aby się dziecko wyprostowało!” powiadała. Dziecko wyprostowało się snadź istotnie, bo zdrowo i cało na świat ten przyszło. Ale matka przyjść jakoś do siebie nie mogła i wciąż jeszcze leżała, a że dnia tego i druga gospodyni mieszkania nieobecną była, wieczerza spóźniła się znacznie. Jasiuk i Antosiek gotować ją zaczęli po powrocie z pola, które orali do zmroku, i następnie jeszcze po nakarmieniu i napojeniu swoich par koni, po umieszczeniu pługów we właściwém miejscu i krótkiéj kłótni z innymi parobkami, przed drzwiami stoczonéj, o jakieś więzie siana. Teraz przed ogniem, palącym się w piecu, drewnianą łyżką od czasu do czasu mieszając w garnkach, stał jeden tylko Antosiek, parobek młody, przystojny, z jasnemi, jak len, włosami i raźném spójrzeniem błękitnych oczu. Jasiuk, chłop barczysty, wąsaty, z ciemnym zarostem dokoła śniadéj twarzy i ciemném, roztropném okiem, siedząc na ławie za stołem, rozmawiał z gościem, mającym powierzchowność całkiem do jego powierzchowności niepodobną, parobek silny i barczysty wydawał się ociężałym, czy apatycznym. Siedział w postawie zgarbionéj, łokcie na stole rozpościerał, z pod brwi gęstych dość łagodnie, ale chmurnie i jakby nieufnie spoglądał. Gość przeciwnie, suchy był, sprężysty, wyprostowany; zawiędłą, bladawą twarz jego z długim nosem i spiczastą brodą otaczał krótki, siwiejący zarost. Szare, małe
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/069
Ta strona została uwierzytelniona.