Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/071

Ta strona została uwierzytelniona.

pomnieniami o pięknéj i hożéj niegdyś Krystynie. Stanęła przed piecem, łokieć oparłszy na jednéj dłoni; drugą brodę sobie podparła i wpatrzyła się w płomień. W zarysie drobnych jéj ust, w sposobie, jakim sfałdowały się policzki, i w wyrazie nieruchomych źrenic, była przepaść smutku. Jasnowłosy parobczak mieszał w garnku zacierkę z sadłem i, patrząc na matkę, zapytał:
— I cóż, mamo?
Nie zmieniając postawy, ani kierunku spójrzenia, odpowiedziała:
— Nic, synku. Pójdzie Pilipek nasz na skraj świata i nie zobaczą już go oczy nasze. Widać, że dla nas biednych żadnego ratunku już niéma.
Antosiek westchnął i głową pokiwał. W kołysce zaskwierczało dziecko; Krystyny zaduma prysnęła. O osuszaniu odzieży swéj i rozgrzewaniu przemokłych nóg wcale nie myślała. Do przypiecka prędko podeszła i pochyliła się nad chorą. Poszeptały coś z sobą, chora stękając, obróciła się twarzą ku izbie, Krystyna wyjęła dziecko z kołyski i do piersi jéj podała. Potém na skraju przypiecka, u szeleszczącego sianem wezgłowia choréj usiadła i, ręce na kolanach złożywszy, piérwszy raz na rozmowę Jasiuka z gościem uwagę zwróciła. Przed rozmawiającymi stała butelka z wódką i cynowa czarka. Częstowali się wzajemnie z grzecznością wielką, po każdéj wychylonéj czarce zamieniając się wyrazami: „Na zdrowie!”