a sąd milczy i słucha... Słucha, słucha, potém wstaje i wychodzi...
— Wychodzi! — powtórzył Jasiuk takim tonem, jakby żałował, że kończy się już piękna i zajmująca bajka.
— A nu, wychodzi; taj cóż, że wychodzi? Idzie sobie do drugiego pokoju, żeby pogadać o tém, co hadwokaty brechali (szczekali). Potém powraca... wszyscy wstają... a najstarszy z sądu, jewo prewoschoditielstwo z papieru głośno czyta: „Isk Jasiuka Harbara za sprawiedliwy przyznać, dziadźce jego Pawlukowi Hrabaru grunt i sadzibę odebrać i Jasiukowi oddać.”
Na to niespodziane zakończenie, Jasiuk Harbar głowę podniósł, chmurne oczy jego żywo błysnęły.
— Aha! — zawołał — żeby to tak było...
— Dlaczego nie ma być? — z pozorną flegmą odparł ex-żołnierz — żeby ty Jasiuk tylko chciał, toby było... Ja-by tobie takiego hadwokata nastręczył, co tak pisze, że aż sam ministyr dziwi się, a jak zacznie brechać, to aż sąd gęby otwiera i obydwoma uszami słucha...
Jasiuk ożywił się znacznie.
— Czy to ten sam, co to Hryńskich chłopów proces z Dzielskim prowadzi? — zapytał.
— Ten sam; a ty jego widział?
— Widział, zdaleka... Przejeżdżał ja z sianem
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/077
Ta strona została uwierzytelniona.