zdrowy i silny chłop, to wytrzymałem, a on, mizeractwo takie, nie wytrzyma... jej Bohu nie wytrzyma!
Krystyna, która także zaczęła była jeść, trzymała łyżkę zawieszoną w powietrzu, twarz jéj skamieniała, jakby w przerażeniu. Nagle jęknęła, łyżkę rzuciła i obu rękoma schwyciła się za głowę. Pochyliła głowę aż na ławkę, przechyliła się w obie strony i jęczała.
— Bożeż mój, Boże! Bożeż mój, Boże!
Antosiek przestał jeść i, nad lamentującą matką stanąwszy, powtarzać zaczął:
— Hodzi (dość) mamo! nu hodzi! hodzi!
Nie dotykał jéj wcale i nic więcéj nie mówił, ale ten jeden wyraz coraz natarczywiéj i żałośniéj wymawiał.
— Hodzi! — grubemi głosami powtórzyli Jasiuk i Mikołaj. Ostatni zaś mówić zaczął:
— Ej głupia! głupia babo! czego ty jęczysz i lamentujesz, i Pana Boga nadaremno wzywasz? Pan Bóg tobie już zesłał szczęście. Pan Bóg tobie już zesłał takiego pana, co twego Pilipa wyratuje. Tylko ty mnie poproś, żeby ja cię jemu zarekomendował, a już jak on tylko zechce, to twego Pilipka w blizkości zostawią, jej Bohu zostawią; ot może i do Hrynek na kwaterunek zimowy przyślą...
Krystyna, jakby ją mocna ręka jakaś podniosła, wyprostowała się w mgnieniu oka i do Mikołaja przypadła.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/083
Ta strona została uwierzytelniona.