Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/087

Ta strona została uwierzytelniona.

w niéj nie zastał. Dziwnie namiętnie zajmowały go sprawy bliźnich.
— Nu — rzekł — tak przychodź i ty jutro do hryneńskiéj karczmy z Jasiukiem.
Jasiuk jakby się ze snu obudził.
— Kiedy bo — rękę we włosach topiąc, zaczął — kiedy bo ja sam jeszcze niewiedaju, jak zrobici... Iść, czy dać pokój...
W téj chwili, z pod pieca ozwał się głos słaby i łagodny:
Idzi, Jasiuku, idzi... Nie odrzucaj łaski pańskiéj... poprobuj... Może tobie ziemię przydadzą i bieda nasza skończy się... Oj! bieda moja, że ja taka słaba... sama-bym poszła i do nóg temu panu pokłoniła się. Idzi, Jasiuk, kiedy Boga boisz się, idzi! Ja nieduża (słaba), prędko może zamrę, niech umierając wiem, że ty na parobskim chlebie żyć przestał i dzieci...
Nie mogła dokończyć. Tak była słabą, że głosu jéj zabrakło. Stęknęła tylko i zawołała Krystynę, aby dziecko od niéj wzięła i do kołyski włożyła. Jasiuk patrzał chwilę w głęboki ten cień, z którego przemawiała do niego chora żona i w którym zcicha skwierczało kilkodniowe dziecię.
— Nu — rzekł, wstając — dobre! pajdu! Niech co chce będzie, pajdu! Kilka hroszon z sobą waźmu. Może Pan Bóg ulituje się i wynagrodzi...
Mikołaj promieniał.