Antosiuk głupowato trochę uśmiechając się, względami starszych widocznie uradowany, rękę po czarkę wyciągnął.
— Nie waż się! — krzyknęła Krystyna i przed synem stanęła z takim wyrazem w postawie i twarzy, jakby go ciałem swém przed zabójczą kulą zasłaniała.
— Puszczajcie, mamo! — probując usunąć ją, zaczął rozochocony parobczak.
— Nie waż się! — powtórzyła, i tak na niego patrzała, że spuścił głowę i zmieszany od stołu odstąpił. Ona zaś do dwu starszych mężczyzn mówić zaczęła:
— Sama ja nie piła i im nie pozwalała. Sama pić nie stanę (nie zacznę) i dopóki żyć będę, im nie pozwolę... Oni nie takie jak drugie... matki wolę szanują...
Postawa i mina Antośka świadczyły o prawdzie jéj słów. Stał ze spuszczonemi oczyma, nie myśląc już nawet rwać się do wódki. Ona mówiła daléj:
— Wyrośli oni u mnie nie na pijaków i nie na złodziejów... Strzegła ja ich od pijaństwa i od wszelkiéj obrazy bozkiéj, jak od ognia... Od maleńkości do posłuszeństwa i do pracy przyzwyczajała... Widzieli oni, jak ja na nich harowała, za nimi świata nie widziała, to i żałowali mnie i słuchali. Ot, jak ja ich pohodowała. Sama. Prócz Pana Boga, nikt nie pomagał.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/089
Ta strona została uwierzytelniona.