Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/093

Ta strona została uwierzytelniona.

zamykać zaczęła. Wydobyte pieniądze w zanadrze chowając, półgłosem rzekła do siebie:
— Może Pan Bóg Najwyższy zlituje się...
Wróciwszy do izby, na piec wlazła. W grubych ciemnościach słychać było chrapanie dwu uśpionych na ławach mężczyzn, sapanie śpiących na piecu dzieci, ciężki i ochrypły nieco oddech Jasiukowéj. Wkrótce z chórem tym złączyło się i podchrapywanie Krystyny. Zasnęła także. Dokoła ścian wiatr szumiał, deszcz pluskał. W stojącéj za ścianą kałuży, a w połowie nocy, rozlegało się po izbie wołanie:
— Pilip! Pilip! Pilipku!
Imię to, powtarzające się długo, długo brzmiało w ciemnościach różnemi tonami: to przyciszonym szeptem, to z krzykiem trwogi, to z zawodzeniem śpiewném, przypominającém jękliwą pieśń, z jaką żniwiarki wracają z pola do domu. Jednak kobieta wymawiająca je tak i wyśpiewująca, spała. I wszyscy około niéj spali. Nie było komu budzić jéj ze snów ciężkich: nikt nie odrywał od pościeli głowy o nią niespokojnéj. Nad ranem Jasiuk i Antosiek chrapać przestali; dzieci i chora spali kamiennie i cicho. W téj ciszy głębokiéj i w szumie wiatru za ścianami, kilka razy jeszcze senny głos kobiecy żałośliwie zawiódł:
— Pilip! Pilip! Pilip!
Tak o świcie, w gęstéj i mokréj rosie, zziębła