Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/099

Ta strona została uwierzytelniona.

wypłacać jéj, w skutek czego pełnomocnik opuścił ich w gniewie wielkim. Gniewu tego przelękli się. Interes zginie i wydane nań hrosze zginą. Mikołaj pocieszył ich wiadomością, że będą mogli dziś hadwokata na drodze przydybać. A to już byli przebąkiwali o tém, że trzeba będzie znou mandrować do Ongrodu.
Przybyło więc do karczmy kilkunastu delegowanych, kilku innych przywlokło się z ciekawości i dlatego, że była to niedziela; Jasiuk i Krystyna przyszli także i siedli na ławce, w kącie. Mocna woń baranich kożuchów, połączona z wonią skóry, pochodząca od grubych butów z cholewami, napełniała izbę. Wszyscy prawie byli obuci i dostatnio wyglądający. Kożuchy na nich były albo zupełnie nowe, z sutemi kołnierzami z czarnego futra, albo przybrudzone i trochę podarte; ale w siermięgach znoszonych i zimnéj porze nieodpowiednich, znajdowało się zaledwie kilku. Znać było zaraz, że mieszkańcy Hrynek posiadali grunta dobre i mniéj od wielu innych wsi zarażeni byli pijaństwem. Postawy ich i wyrazy twarzy były różne. Niektórzy siedząc na ławach, łokcie na stole rozpościerali; inni, młodsi, bezwąsi, ręce opuściwszy na kolana, z gapowatemi minami wsłuchywali się w rozmowy starszych. Większość tłoczyła się przed stołem, popychając się wzajemnie, dowodząc, krzycząc, albo milknąc na chwilę dla przysłuchania się mowie Mikołaja. Ex-żołnierz siedział